czwartek, 2 września 2010

paradoks depresji poporodowej

Gdyby ktoś w pierwszym miesiącu po porodzie powiedział mi, że dopadła mnie depresja poporodowa, stanowczo zaprzeczyłabym. I tu jest pies pogrzebany. Na tym właśnie polega paradoks depresji, że jakby dopiero po czasie zorientowałam się, że ów nieproszony gość zadomowił się w progach mojej głowy. Naprawdę, w momencie ustępowania objawów tej niedorzecznej chandry pojawiła się refleksja, że cierpiałam na dobrze znaną i wiele razy w książkach spotkaną depresję poporodową. Eureka! To było dopiero odkrycie. Cóż, pozostało mi cieszyć się, że samo przeszło i obyło się bez, uważam, zbędnych leków czy wizyt u psychologa.

Pisząc z perspektywy czasu o mojej depresji, śmiało stwierdzam i przyznaję się, że byłam jej nieświadoma. Dlatego też przeżywałam te rozmaite koszmary z laktacją, bezsennością, stresem o zbyt rzadkie karmienie Marianny i całe mnóstwo czarnych myśli i pesymistycznych scenariuszy, które nigdy nie ujrzały światła dziennego:), ale skutecznie psuły humor.
Gdy opowiadałam swoje przeżycia poporodowe jedenej ze znaych mi osób, ta odpowiedziała: "Jesteś ostatnią osobą, po której spodziewałabym się objawów depresji". Druga zaś mówiła: "...przecież uśmiechałaś się i mówiłaś, że wszystko dobrze":). Rzecz jasna jest to prawdą. Na pytanie znajomych, czy nawet rodziny: "Jak się czujesz? Jak dziecko", odpowiadałam: "wszystko dobrze, trochę płacze, ale będzie dobrze (rzekomo szczery szeroki uśmiech). I to też jest właśnie paradoks depresji - kompletne nieporozumienie. W tej to sytuacji potwierdzenie znajduje powiedzenie, że jak kobieta mówi: NIE, to znaczy, że TAK i na odwrót. Wierzcie mi, że ta paskudna niedołężność psychiczna (czyt. depresja) do tego stopnia spustoszyła mój umysł i trzeźwy rozsądek, że wypierałam się jej oznajmiając, że w życiu nie czułam się lepiej (trochę przesadzam:), że wszystko jest w porządku, no i że co? - będzie dobrze. Natomiast w chwili, gdy tylko znajomi, czy rodzinka z zadowoleniem opuścili moje domowe progi, odchodziłam od zmysłów, policzki zalewałam łzami i w zasadzie tylko wyłam do księżyca (o ile go grubiańskie szare jesienne chmurska nie przysłoniły). Oh, co to były za czasy:)

Każda "świeża" mama potrzebuje wsparcia. I ja go potrzebowałam być może dużo bardziej niż mi się wydawało. Oczywiście w duchu myślałam sobie: poradzę sobie, przecież to jest moje dziecko, nie mogę przyznać się do słabości, do tego, że coś mi nie wychodzi, że macierzyństwo wydaje się być nie dla mnie - to by świadczyło o wypaczonej kobiecości, o nie sprawdzaniu się w roli mamy. Nic naturalnie bardziej mylnego. Potrzebowałam po prostu bratniej duszy, kogoś kto należy do osób znających Józefa (w celu zrozumienia powiedzenia z Józefem przeczytajcie "Wymarzony dom Ani" - jeden z tomów z serii "Ania z Zielonego Wzgórza"), kto po prostu będzie przy mnie i zrozumie problemy połogowe, czyli najlepiej druga kobieta, no i wysłucha kłębiących się, milionami metrów ścieżek, trędowatych i kulawych myśli.

Bratnia duszo, pierwsza lepsza, jakakolwiek, zwykła, prosta, bez wykształcenia, ot taka zwyczajna, skromna, ciepła, uśmiechnięta, wiedz, że byłaś mi wtedy bardzo potrzebna. Pozdrawiam cię gorąco, zapraszam serdecznie i proszę obiecaj, że gdziekolwiek jesteś czy będziesz nie zapomnisz o mnie następnym razem.

Droga Mamo, Kobieto, Przyjaciółko, Droga Czytelniczko, jeśli znasz świeżo upieczoną mamę, jeśli wiesz, że ona niedługo nią będzie, bądź tak dobra i zaproponuj swoją pomoc. Nie daj się zwieźć słowami, że nie trzeba, że poradzi sobie, że nie chce nikogo fatygować. Każdej mamie, a zwłaszcza tej "premierowej" potrzebna jest trzecia ręka, otwarta dłoń ofiarowująca wsparcie, usta pełne dobrych rad, pocieszeń i trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość, duże cierpliwe ucho do wysłuchania wspomnień porodowych, żalów i trosk poporodowych, przyszłych obaw i niewiadomych. Z góry jestem Ci bardzo wdzięczna.

Liw 2010

Zadowolona mama,
- Dominika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz