poniedziałek, 9 stycznia 2012

pomarańczowy poród - historia narodzin Józefa

Drogie Dziecię!

Dziś pierwszy listopada - imieniny Wszystkich Świętych, których tylko małą część odwiedziłam na pobliskim cmentarzu chcąc pospacerować przed zbliżającą się godziną "0". Czuję się świetnie mimo wystającej z przodu sporych rozmiarów "buły":). Marianna - Twoja siostra, już śpi, a ja przy biurku kończę zaległy plan zagospodarowania terenu do jednego z projektów.
OK, basta, skończone, można udać się na nocny odpoczynek, zwłaszcza, że w ostatnich dniach sen jakoś wcześniej przychodzi - czyżby sygnał, żeby się wyspać? ... ale przed czym?
Jest godz. 22:00 - hm.... miło wcześnie położyć się spać.
O rany, jak błogo jest śnić .... szkoda, że tak krótko, gdyż:
00:15 - pobudka nr 1, znowu to samo - pora do ubikacji, bo magazyn moczu i "drugiego dania" zapełniony:)
00:25 - pobudka nr 2 - ha, ha, ha, tak, złapało mnie "to coś", to on, nie ma wątpliwości - skurczyk nr 1. Książki mają rację - porodu nie da się przespać:)
00:37 - skurczyk nr 2
00:45 - skurczyk nr 3
Po jeszcze jednym skurczu podekscytowana dzwonię do mojej kochanej położnej Edyty z informacją, że - o wyczekiwana chwilo - będę rodzić. Siostra położna spokojnie zaś radzi: pół godziny ciepłej kąpieli w wannie, herbatka, a jeśli się uda, to sen:)

Cóż moje Dziecię, ta noc miała być po prostu nieprzespana.

Twój "domek" kurczy się systematycznie i co raz mocniej, a ja gryzę ręcznik z bólu (co później okazało się zbędne:), lepiej nabierać powietrza nosem i powoli wypuszczać ustami - naprawdę pomaga) uświadamiając sobie, że to dopiero początek życiodajnych boleści.
Po godzinnej kąpieli znowu nękam nocnym telefonem położną Edytę - decyzja: za godzinę widzimy się w szpitalu.

Tak - myślę sobie - to już ten moment, zbliża się poród, nieodwołalnie, niepowstrzymanie, nadszedł pod osłoną nocy i w jej tajemnicy muszę stawić czoła naturze, dać radę, poznać cud narodzin i Ciebie - mój Mały Człowieczku. Czekałam na tę chwilę pełna obaw, ale i ufności. Do boju Domino.

W między czasie Marcin - Twój Tato - dzwoni po dziadka, który mógłby zająć się Marianną podczas naszej nieobecności albo raczej obecności w szpitalu. Już jedzie, będzie za pół godziny - w końcu to tylko 100km.
Jestem już ubrana, torba przy drzwiach i mimo bolesnych skurczy, które sprowadzają mnie do pozycji "na czworaka", z błogim spokojem czekam w kuchni na przyjazd dziadka.
Po godzinie 03:00 stawiamy się w szpitalu zadowoleni, że nie było korków, a miejsc parkingowych przed szpitalem wbród. Co parę minut przystaję na chwilę to na schodach, to przy drzwiach do izby przyjęć, aż minie skurczyk.

A w szpitalu cisza jak makiem zasiał i pustki na izbie przyjęć - wymarzona sytuacja:)

Z wstępnego badania wynika, że drzwi na ten świat otwarte są na szerokość 4 cm - to jeszcze trochę za mało, żebyś mój Mały Człowieczku mógł przez nie przejść. Drzwi trzeba przecież uchylić na 10cm:) .
Zatem do pracy.
Podążam za moją położną do sali porodowej, po drodze przystanek na spotkanie ze skurczem:), staję przed drzwiami i czytam: "POMARAŃCZOWA" i wzdycham z radością; "to tu się urodzisz" - niesamowite, to się dzieje naprawdę!
Wchodzę do środka i czuję ciepły, nastrojowy, pomarańczowy półmrok i cichą muzykę w tle, tak, tu mogę rodzić:) To moje miejsce i czas. Jestem wewnętrznie spokojna o przebieg najbliższych godzin, a to pewnie za sprawą Dobrych Aniołów.

Najpierw bujanie i podskakiwanie na piłce + ciepłe okłady na krzyż, potem kąpiel w wannie - o tak, o jak przyjemnie, błogo, śnię między skurczami. Co jakiś czas Edyta sprawdza Ci tętno, a ja z lekką obawą słucham, czy wszystko w porządku. Czas na badanie KTG - skurcze co raz mocniejsze i co raz częściej ... o rany... jak "to" boli - bardziej niż się przygotowywałam.
Leżę na łóżku na boku i ani myślę wstawać za każdym skurczem gryząc poduszkę (tak mam, że jak mnie coś boli, to odreagowuję poprzez gryzienie). Dziwię się, że nie pogryzłam mojego męża Marcina, który trzymał moją dłoń. Edyta zachęca mnie jednak do porodu aktywnego i poleca zapoznanie się z wiszącymi na ścianie drabinkami, które notabene też pogryzłam:). Staram się wykonywać polecenia choć nie przychodzi mi to łatwo. Zwlekam się z łóżka i staję przy drabinkach, między skurczami stoję zgięta wpół opierając głowę na ramieniu i ,uwierzcie mi, śnię, w czasie skurczu zaś kucam trzymając się rękami za drabinki i, zgodnie z zaleceniem Edyty, ..... KRZYCZĘ: AAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Tak bardzo byłam przeświadczona, że przy porodzie ani pisnę, że nie będę krzyczeć, bo w moim mniemaniu był to wstyd:)

Hm..... myślę sobie, ale ten krzyk pomaga, to krzyk narodzin, krzyk natury, krzyk radości, krzyk nowego życia, krzyk mojego ciała, mój krzyk, więc Cię wykrzyczę Maleństwo.

W między czasie Edyta informuje mnie, że możesz Dziecino spróbować przecisnąć się na ten świat przez uchylone już na 10cm drzwi. O rany, to już niebawem, już za chwilę się spotkamy choć mówię sobie w myślach, że nie dam rady. No ale przecież nie da się tego powstrzymać, nie cofnę porodu. AAAAA!!!!!!!! jak to boli!!!! Już mi wszystko jedno, mogę się rozpęknąć, byle byś się w końcu Dziecino urodziła. I jeszcze jedna myśl: przy następnym porodzie wezmę znieczulenie (to było tylko chwilowe, następnym razem również poproszę bez znieczulenia). Czuję jak opadam z sił, jest mi gorąco, co chwilę łyk wody, zimny okład na czoło i twarz. Edyta ze spokojem anioła pociesza mnie, że wszystko dobrze, że jestem dzielna (wcale o sobie tak nie myślałam), że wie, że pewnie myślę, że nie dam rady:) Jeszcze trochę, jeszcze parę skurczy i będzie po wszystkim.

Czas jakby zatrzymał się, straciłam jego rachubę, nie patrzę wcale na zegar, nie odliczam godzin, nie mam pojęcia, która jest. Płynie swoim tempem, a my z Maleństwem płci jeszcze nie znanej rodzimy się nie przeszkadzając sobie nawzajem. I tak musi go - czasu - upłynąć tyle, ile Natura zaplanowała. Niech będzie zatem naszym sprzymierzeńcem, pocieszycielem i kolejnym towarzyszem w naszym "życiowym" doświadczeniu. Trzymamy się więc za ręce i równym krokiem zbliżamy się do najradośniejszego pod słońcem z nich - do czasu rozwiązania, czasu przyjścia na świat nowej istotki ludzkiej.

Dziecię, a Ty, jak się czujesz ... ?

Przy kolejnym skurczu "w kucki" dostaję krwawienia, więc szybciutko Edyta kładzie mnie na łóżko i informuje, że będzie musiała naciąć krocze. Kurcze, nie ma problemu - odpowiadam - chcę tylko w końcu urodzić.
Leżę na boku, idzie kolejny z niepoliczonych skurczy, czuję nacinanie krocza (w stosunku do bólu skurczowego jest to niczym), krzyczę sobie znowu: AAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!! i .....
słyszę: "jest główka" - o jak dobrze, już nic mnie nie boli.
I ostatni skurcz, rodzą się barki i reszta ciała.

Syn - oznajmia Edyta i kładzie mi Cię cieplutkiego na brzuchu.

Jesteś naszym cudem ... Józefie.

Kosmetyka krocza trwa godzinę, a my leżymy sobie razem. Ze zdziwienia wyjść nie mogę jak bardzo jesteś podobny do Twojej siostry Marianny.
Czas teraz na pierwsze 1,5 godzinne karmienie - ale z Ciebie ssak:)
Jeszcze mierzenie, ważenie, a ja w tym czasie mam czas na toaletę i szybką kąpiel.
Leżę i czekam, aż wrócisz z tatą z badania. Edyta przynosi ciepłą herbatkę - położne to anioły, którą popijając analizuję stan mojej psychiki i wszytko co w niej znajduję, to naturalna radość, naturalny spokój, żadnego strachu czy depresji. Jestem po prostu uśmiechniętą sobą:)
Na koniec posiłek - nigdy w życiu tak bardzo nie smakował mi chleb, bułka, masło, pasztet i pomidor :)

Udało się, urodziłam Cię, a Ty urodziłeś się. Witaj synu!

.......................................................................................................

Józef przyszedł na świat 02 listopada 2011 roku o godz. 08:55. Był dużym chłopcem o wadze 3750g i 57cm wzrostu. Całość porodu trwała prawie 9h i przebiegła bezproblemowo w przyjemnej atmosferze, wśród miłego towarzystwa.

Józef
Poród wpisałam na listę doświadczeń najboleśniejszych, najprzyjemniejszych, najradośniejszych, budujących, wartych do powtórzenia, wspaniałych, pięknych i godnych polecenia.

Gdybym mogła jeszcze raz urodzić Józefa:
- rozmawiałabym więcej z moją położną i mężem - głównie chciałabym żartować:),
- robiłabym mnóstwo zdjęć (miałam aparat w torbie, ale wpadłszy w rytuał porodowy zupełnie zapomniałam o cyfrowym upamiętnianiu:) ... szkoda),
- pokusiłabym się o częściowe nagranie porodu na dyktafon albo nawet kamerę:) - tylko dla własnej wiedzy,
- postarałabym się częściej otwierać oczy - prawie cały poród przeżyłam z zamkniętymi oczami ... zupełnie jak przy pocałunku:)
- dotknęłabym rodzącej się główki.

To był cudowny i wymarzony poród. Każdej z Was życzę podobnych doświadczeń.

"Pomarańczowa" - moja salo porodowa - jestem Ci wdzięczna za twój przyjazny urok i choć tydzień po narodzinach Józefa zostałaś oddana do remontu, podobnie jak resztę twoich koleżanek z bloku porodowego,   nigdy nie zapomnę jak wyglądałaś wówczas, gdy zmagałam się z siłami natury. Będę Cię wspominać do końca życia.

Z uściskami dla wszystkich mam obecnych i przyszłych,
- Dominika

niedziela, 20 listopada 2011

Narodziny Józefa

O rany, witam wszystkich serdecznie po mega długiej przerwie - ale o tym razem innym !!!
Tymczasem mam przyjemność powitać i przedstawić nam wszystkim naszego kolejnego członka rodziny, mojego syna - Józefa Gałeckiego!

nasz syn Józef
Józef przyszedł na świat siłami natury dn. 02 listopada 2011 roku o godz. 08:55 po 9-ciu godzinach bóli i skórczy:)
Ważył 3750g i miał długość 57cm.
Byłam i jestem dumna i przeszczęśliwa z jego narodzin.
Historię narodzin i całe z tym związane zamieszanie opiszę w innym poście.
Obecnie czuję się bardzo dobrze.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników, wszystkie mamy i małych bobasów.
- Dominika

czwartek, 9 czerwca 2011

majówka "toyką" w trio

..... post napisany przed miesiącem:)

Jak co roku od 10 lat, z końcem kwietnia ruszyłam na majówkowy motocyklowy wyjazd. Tymczasowo zmuszona jestem do powożenia czterokołowca:). W tym roku przypadło nam pojechać następującą trasą:


PLAN XII MAJÓWKI – GORCE 2011
Piątek, 29 kwietnia
 WYKUSmiejsce zbiórki i nocleg w obozie Ponurego

Sobota, 30 kwietnia
CZORSZTYN – tama, zamek, skansen
NIEDZICA – zamek
SROMOWCE WYŻNE
OCHOTNICA GÓRNA – nocleg partyzancki w STOLICY WOLNEJ REPUBLIKI OCHOTNICKIEJ I KONFEDERACJI TATRZAŃSKIEJ

Niedziela, 1 maja
 OSTROWSKO – miejsce śmierci Ognia
NOWY TARG – Nabożeństwo Beatyfikacyjne JP2
CHOCHOŁÓW
JEZIORO ORAWSKIE – nocleg

Poniedziałek, 2 maja
 ORAWA
BESKID ŻYWIECKI
WADOWICE – obiad
KALWARIA ZEBRZYDOWSKA
JURA KRAKOWSKO-CZĘSTOCHOWSKA – nocleg

Wtorek, 3 maja
JURA KRAKOWSKO-CZĘSTOCHOWSKA
Mimo długiej trasy zabrałam ze sobą Manię i podjęłyśmy próbę towarzyszenia naszym motocyklowym koleżankom i kolegom z Klubu Motocyklowego "Wadera" na tym ciekawym szlaku. 

w drogę czas
Początkowo miałam zarezerwowanego kierowcę - moją siostrę, którą niestety maturalny stres zatrzymał w książkach, a nas zdał na radzenie sobie samemu. No ale, że do odważnych świat należy, więc mimo wielu obaw wystartowałyśmy. Założyłam sobie, że zawsze mogę zawrócić i "przemajówkować" się u mamy w świętokrzyskich lasach:)
Dodać zaś trzeba, że tego typu wyprawy mają charakter dziko-biwakowo-cygański, zatem: nocleg pod namiotami lub gołym niebem, kąpiel w porannej rosie, gotowanie na ognisku. Po prostu zespół w zespół z naturą. 

jeden z biwakowych noclegów
A co na to najmłodsza część rodziny?
Uwierzcie mi, dzieci przystosowują się doskonale do takich warunków.
Miałam dwie największe obawy: nocleg w samochodzie i dzienne drzemki w foteliku podczas jazdy lub wózku na spacerze, ale to w zależności od pogody. I tak: nocne łóżko na złożonych fotelach samochodowych wypaliło wyśmienicie, właściwie nie miało to większego znaczenia, gdzie Mania będzie spać, byle by tylko przyjęła pozycję horyzontalną i miała umiarkowaną ciszę.
Gorzej sprawa przedstawiła się ze spaniem w foteliku, gdyż w nim można "uciąć półgodzinnego komara", a nie porządnie się przespać. I tak po dwóch dniach lekko wyczerpana w ciągu dnia Mańka domagała się usilnie drzemki w pozycji iście na wznak, a że dodatkowo tego pięknego dnia - niedziela Miłosierdzia Bożego -  cały czas lało, więc po prostu zatrzymałam się w przydrożnej agroturystyce i w pokoiku kulturalnie zażyłyśmy (ja oczywiście też) kojącej i życiodajnej dwugodzinnej "drzemeczki".
Reszta w zasadzie poszła jak z płatka: 
  • jedzenie w plenerze - zabrałyśmy ze sobą mini butlę gazową z palnikiem,
  • mycie na dworze lub w samochodzie - wodę w razie potrzeby podgrzewałyśmy na gazie, a kąpiel brałyśmy w małej miednicy na łonie majowej, przeuroczej natury,
  • przebieranie - to chyba rzecz jasna najmniejsze zmartwienie, 

  • na motorze tylko na zdjęciach ... tymczasowo niestety:)
Pomijając Panią Piękną Aurę, która tym razem postanowiła wybrać się z kimś innym na wycieczkę, było fantastycznie. Cieszę się, że pokonałam moje obawy przed samodzielną wyprawą z małym dzieckiem i drugim jeszcze w stanie "ciążowym". Grunt to spróbować, a w razie problemów znajdować naprędce alternatywne rozwiązanie.
 
Z majowymi, w czerwcu, pozdrowieniami dla wszystkich tu zaglądających
- Dominika

ps. A co Wy - Mamy, macie do opowiedzenia o samodzielnych wyprawach z małymi szkrabami?

czwartek, 14 kwietnia 2011

po długiej przerwie miłe wieści

Tak, początek stanu błogosławionego nie sprzyja bynajmniej w obfitość wolnego czasu, z którym nie wiadomo co zrobić. Jak już się znajdzie, to pierwszą rzeczą, na którą chce się go spożytkować jest po prostu zwykła drzemka. I tak też upłynęły mi ostatnie dwa miesiące. W czas niedługi po radosnej "dwukreskowej" wiadomości weszłam w stan ciągłej potrzeby odpoczynku w formie snu. Dodatkowo normalne ciążowe mdłości mnie gnębiły (nic nadzwyczajnego, takie typowe, ale uporczywe i nieprzyjemne w doświadczeniu). No a przecież życie toczyło się swoim biegiem i mimo nowych dolegliwości musiałam stawiać czoła żywiołowej Mariance, która ni w ząb nie chciała zrozumieć mamy, całemu gospodarstwu domowemu i obowiązkom pracowo-zawodowym. O rany Julek, nie było łatwo. Hm..., całe szczęście jest na świecie czas i perspektywa, które pocieszając mnie mówiły: wszystko, nawet to najgorsze, kiedyś przeminie (niestety to najlepsze też:)). Nic to, mimo tych mały zmian żyję:) i mam się, w zasadzie, świetnie, a już na pewno dużo lepiej niż miesiąc temu.

9 tygodni i mówię Wam, na USG już się ruszało:)
Maleństwo, jak widać, rośnie, a wraz z nim mój brzuch, który teraz - w trzecim miesiącu - wygląda jak poprzednio w początku piątego (obecnie mam sporo większy bębenek niż na zdjęciu:)), co potwierdza wiedzę, że za drugim razem ciążę widać wcześniej.

A co charakteryzuje bycie ciężarną po raz wtóry w porównaniu z razem pierwszym?
Otóż:
  1. odpoczywam (drzemię) wtedy kiedy mogę, a nie kiedy chcę, czyli w zasadzie rzadko:);
  2. nie dosypiam - Mania zaczęła nagle, wprost z dnia na dzień, wstawać w pełnym humorze o 6 rano (NAJPÓŹNIEJ!), ale zdarzała się i 5 .... co to za faza w rozwoju??;
  3. cóż, dźwiganie maksymalnie 3 kg nie wchodzi w grę, gdyż nie sposób nie podnieść i nie przytulić płaczącej na drodze małej wywróconej istotki o imieniu Marianka:);
  4. nie martwię się, w rozumieniu, nie przejmuję się nadto swoim stanem, więc pozwalam sobie na kąpiel w wannie, a nie tylko krótki prysznic:);
  5. staram się jeść zdrowo, pić sporo i nie przytyć za dużo - tu nic się nie zmieniło;
  6. jeszcze tyle czasu, a ja już rozmyślam o porodzie, a jeszcze bardziej o czasie po nim następującym i mam o milion więcej pytań niż razem poprzednim. Rzecz jasna, nazwać można mój stan psychiczny paniką w tym względzie. Cóż, przeżyte doświadczenia nie napawają optymizmem, ale i tak wierzę, że będzie dobrze:);
  7. staram się mówić o wszystkim co mi do głowy przychodzi, a zwłaszcza o tych czarnych scenariuszach:), co pomaga mi "wyluzować się";
Kłębią się pytania jeszcze bez odpowiedzi, a dotyczą ogólnie perspektywy wychowywania dwójki dzieci w różnicy wieku 2 lat. O rany, co to będzie?!
Nadzieją na pozytywny obrót spraw i przetrwanie czekającego zmęczenia i trosk jest każdy uśmiech Mańki, których w ciągu dnia bez liku, a jeden z nich poniżej:

mam rowerek, brrrruuumm:)
 Zaniedbany mój blogu, Drogie Mamy i Czytelnicy, pozdrawiam-y Was serdecznie i do następnego, oby rychłego, wirtualnego spotkania.
Tymczasem,
- Dominika

czwartek, 10 marca 2011

Bebiko 2

"Życie jest listem - czytam go,
Życie jest światłem - widzę to,
Życie jest prawdą - poznaję to,
Życie jest z Boga - czuję to
W sercu głęboko,
W sercu głęboko,
W sercu głęboko
." 


nasze bebiko nr 2 :)

Jakieś pytania?:)
Odpowiadając na ewentualne:
- tak, jestem w ciąży, w 7 tygodniu,
- czuję się dobrze z małymi przerwami na mdłości i złości,
- nie, nie mam zachcianek, wręcz przeciwnie - "dezapetycie",
- tak, jedyne na co mam ochotę, to błogi nieprzerwany sen,
- poród znowu na jesieni - tym razem jeszcze późniejszej .... och!, depresjo! omiń mą osobę szerokim łukiem:),
- czy to tzw. "wpadka"? - absolutnie,
- czy boję się porodu? - wspominając historię narodzin Marianki, heroicznym byłoby powiedzieć, że nie, więc mówię tak, ale chyba jeszcze bardziej boję się tego, co może mnie dopaść po porodzie.

Miło jest być ciężarną w gronie innych "ciężarówek", zatem moje miłe kobietki, czekam na dobre wieści od was:)

- Dominika

ps. "Życie jest listem - czytaj go,
       Życie jest światłem - zobacz to,
       Życie jest prawdą - poznaj to,
       Życie jest z Boga - poczuj to
      W sercu głęboko,
      W sercu głęboko,
     W sercu głęboko."

piątek, 25 lutego 2011

"Każde dziecko może nauczyć się spać" - hipoteza książkowa

"Każde dziecko może nauczyć się spać", hm ...., czyżby?, doprawdy?, ... nie może być.

O teorii spania niemowląt i małych dzieci napisano już wiele, a w rzeczywistości, jak to z całym macierzyństwem, bywa po prostu różnie i inaczej z każdym maluchem.



Jeżeli chodzi o mnie, to byłam ostro, a obecnie jestem umiarkowanie, ześwirowana na punkcie zasypiania Mańki, dobowej ilości jej snu, ilości drzemek w ciągu dnia, jakości snu i troski o wyspanie się. Od pierwszych dni uczyłam ją samodzielnego zasypiania, a przynajmniej się starałam, dbałam o to, by w porze spania miała gdzie położyć się spać i śnić w atmosferze umiarkowanej głośności. Cóż, do dziś pomaga jej w tym smoczek, którego osobiście nie do końca akceptuję, ale z uwagi na nierzadko zbawienne działanie (w przypadku, gdy się niestety nie karmi piersią - jak ja), np. przy ząbkowaniu, rozdrażnieniu lub szczepionce, jest po prostu nieocenionym uspakajaczem.

Po pierwszym roku życia Mania zaczęła miewać różnorakie anomalie związane ze snem. Postanowiwszy dowiedzieć się o co mojemu maluchowi chodzi, sięgnęłam po pozycję książkową zatytułowaną "Każde dziecko może nauczyć się spać" A.Kast-Zahn i H.Morgenroth, gdzie autorzy przedstawili metodę nauki samodzielnego zasypiania i przesypiania całej nocy przez dziecko. Czy polecam tę książkę? Otóż nieszczególnie, ale można z niej zaczerpnąć pewne wskazówki, np. taką, że 3 minuty marudzenia-płaczu (nie mówię tu o szlochach wstrzymujących dech, czy wrzasku o częstotliwości większej niż słyszalna), to nie wieczność i rzeczywiście dziecko jest w stanie uspokoić się w ciągu tych chwil, a jeśli to działa, to po co interweniować. Ale następne 5 min łez, czy kolejne 7, aż do skutku, to dla mnie brutalność.
Suma sumarum nie mam sumienia słuchać drącego się malucha tylko dlatego, że taka jest metoda, gdy tymczasem wystarczy go przytulić i dać np. 60ml mleczka, by dziecię samo zasnęło.

Z czym na pewno się zgadzam i o czym poinformowała mnie już miesiące temu położna z poradni laktacyjnej, to to, że "nagrodą za głośny płacz będzie jeszcze głośniejszy", czyli jeśli dziecię drze się w niebo-głosy, a ja chcąc je uspokoić noszę je bez przerwy na rękach aż do zaśnięcia lub cokolwiek innego wyczyniam, to następnym razem będzie drzeć się jeszcze głośniej, żeby tylko wziąć je na ręce lub dać to cokolwiek.

A co tak naprawdę wg mnie jest ważne?
Ha, i tu jest "pies pogrzebany", ale nie tak głęboko, gdyż to nic innego jak zwykła, bądź w zasadzie, jak w moim przypadku, heroiczna, CIERPLIWOŚĆ:) i matczyny INSTYNKT.
Z urodzenia nie jestem cierpliwa lecz raczej kąpana w gorącej wodzie, co przy dziecku nie zdaje kompletnie egzaminu i na przekór uczy mnie pokory, zagryzania zębów (najchętniej na czymś pół-twardym) i powściągliwości w wyrażaniu skłębionych nerwów, których upust zapewne odczuwają drzwi zamykane - och, chciałoby się powiedzieć z wielkim, ale cóż, tym razem tylko - z hukiem. Nie sposób jednak ukołysać dziecię do snu trzaskając drzwiami z braku cierpliwości, więc co? Kółko się zamyka. Nie ma rady, muszę wówczas robić to, co instynkt macierzyński nakazuje z - po prostu - anielską cierpliwością, co za pewne nie byłoby trudne, gdybym była Aniołem, no ale że daleko mi do niego, więc imam się domowych sposobów na uspokojenie, a najbardziej polecam "podwójny" rumianek:).

Ileż jeszcze tych momentów waśni Pani Cierpliwości z Panem Nerwem? .... a przecież i tak Pani Cierpliwość górą:) ... choć od czasu do czasu miło byłoby z Jej strony ustąpić miejsca zniecierpliwionym Nerwom:)

A instynkt macierzyński? cóż, nabyłam z czasem i z nim akurat żyję w przyjaźni, co Panią Cierpliwość o zazdrość przyprawia, gdyż najczęściej wiem co tej mojej małej Mani potrzeba, żeby się uspokoiła i grzecznie zasnęła, ale ... hm.... brak mi właśnie jej - cierpliwości ...., bo na dole czeka pranie, prasowanie, czasami mili goście, ale przede wszystkim jakaś ogólnie zwana robota, pilnie domagająca się wykonania.

Ech, Dominiko, kiedy w końcu pojmiesz macierzyństwo i wszystkie jego małe miłości? Kiedy oderwiesz się od wciąż brzmiącego: "mam jeszcze tyle roboty"? Czyż właśnie okazanie dziecięciu prawdziwej odrobiny cierpliwości w chwili absolutnego poczucia jej braku i skrajnego wyczerpania przytłaczającymi bez końca obowiązkami, nie jest stawaniem się prawdziwą mamą?
Odpowiadam sobie: tak, rzeczywiście tak jest.
Nie jest jednak łatwo pokonać siebie, przeskoczyć własne słabości, osiągnąć ideał, bądź zbliżyć się do niego, ale to co wiem, to to, że się da.

- Domino


ps. czy istnieje Klub Zniecierpliwionych Mam? Chętnie dołączę i przyjdę po radę.

piątek, 18 lutego 2011

czas iść "na swoje" - kiedy?

Udając się na nocny odpoczynek po cichu otwieram drzwi sypialni, wchodzę, wyłączam nianię, wyciszam telefon, włączam podgrzewacz z wodą, na szafce nocnej ustawiam pojemnik z mleczkiem na rano, wyjmuję smoczek z łóżeczka Marianki, przykrywam ją jeszcze kocykiem i sama kładę się spać. Wszystko to w atmosferze cichych szeptów lub zupełnej ciszy i półmroku tak, by mała przypadkiem się nie zbudziła.

Czyż wiek roku i prawie czterech miesięcy nie jest odpowiednim na "transfer" do swojego pokoju? Tak się właśnie od kilku tygodni zastanawiam czy nie spróbować tego procederu. Marianka przesypia całe noce z wyjątkiem tych, w których się budzi:) A są to:
- noce pt. "idą zęby", więc trzeba trochę pomarudzić, zdawałoby się bez powodu,
- noce brzuszka pełnego bąków, a to dzięki wieczornej porcji, za dużej rzecz jasna, rodzynek,
- noce nieugaszonego pragnienia,
- i czasami noce tęskniące do mamy:)
Poza tymi wyjątkami po prostu śpi budząc się o 5 rano na mleko-raczej z przyzwyczajenia, a nie z głodu, no i potem jeszcze drzemie do 7 lub 7:30. Czasami nawet dłużej. Dłużej zazwyczaj wtedy, gdy tata nie wstaje do pracy i niechybnie nie budzi córeczki upadającym telefonem na ziemię lub niezamierzonym trzaśnięciem drzwi:).
Poza tym mam teorię, że Mania wstając o 7 lub tuż przed ma jeszcze okazję jedną minutkę pobyć z tatą, za którym tęskni cały dzień. Być może, gdyby nie miała go w zasięgu wzroku, spałaby jeszcze dłużej?:) - prawdopodobnie jest to moje pobożne życzenie, hi hi hi

Taka przeprowadzka "na swoje" byłaby też pewnym krokiem w usamodzielnianiu się malucha, przyzwyczajeniem się do dziecięcego pokoju i nauką obowiązków związanych z posiadaniem własnego kąta:)

Z drugiej strony patrząc, nie chcę, by Mania uznała taki obrót rzeczy za separację lub powiedzmy odrzucenie jej samej.

Takie też pytanie kieruję do zerkających na tego bloga mam: jaki wiek dziecka uważacie za najbardziej rozsądny na przeprowadzkę do swojego pokoju? Czy Wasze pociechy miały z tym problem? Jeśli zdecyduję się na ów krok, czy czekają mnie noce ciągłego kursowania pomiędzy sypialnią a pokojem dziecięcym? Jeśli Mania nie zaakceptuje swojego przytulnego pokoiku:) i wróci znowu do naszej sypialni, nie będzie później problemu z ponownym przeniesieniem?

Dodam jeszcze tylko, że córa ma śpi w swoim łóżeczku, więc odchodzi tu dylemat łóżka rodzinnego.
No ale jakby nie patrzył, będzie to porządna zmiana w życiu takiego małego szkraba, więc chciałabym wprowadzić ja w odpowiednio dojrzałym czasie zarówno dla dziecka jak i dla mamy.

A tymczasem ślę gorące pozdrowienia, hm..., a właściwie zimowe, życzę wszystkim dobrego dnia, dobrego weekendu i do zobaczenia, oby rychło na blogu.

- Domino

ps.1. zmieniłam logo "mamichdominotek" ot tak, dla urozmaicenia, lubię zmiany od czasu do czasu albo i częściej
ps.2 moje blogowanie stało się tak niesystematyczne, że powinnam się sama ukarać np. tygodniem bez książki lub trzema dniami bez internetu:) i przyjąć wszystkie wymierzone kary przez moich Czytelników. Doprawdy strasznie się zapuściłam. Cóż, jedyne czym mogę się wytłumaczyć, to nowe obowiązki zawodowe.
ps.3 z uwagi na chwilowy brak aparatu, który przechowuje moje cenne zdjęcia, zamieszczę ich kilka następnym razem .... oby był ów raz nie tak odległy jak poprzedni:)