poniedziałek, 9 stycznia 2012

pomarańczowy poród - historia narodzin Józefa

Drogie Dziecię!

Dziś pierwszy listopada - imieniny Wszystkich Świętych, których tylko małą część odwiedziłam na pobliskim cmentarzu chcąc pospacerować przed zbliżającą się godziną "0". Czuję się świetnie mimo wystającej z przodu sporych rozmiarów "buły":). Marianna - Twoja siostra, już śpi, a ja przy biurku kończę zaległy plan zagospodarowania terenu do jednego z projektów.
OK, basta, skończone, można udać się na nocny odpoczynek, zwłaszcza, że w ostatnich dniach sen jakoś wcześniej przychodzi - czyżby sygnał, żeby się wyspać? ... ale przed czym?
Jest godz. 22:00 - hm.... miło wcześnie położyć się spać.
O rany, jak błogo jest śnić .... szkoda, że tak krótko, gdyż:
00:15 - pobudka nr 1, znowu to samo - pora do ubikacji, bo magazyn moczu i "drugiego dania" zapełniony:)
00:25 - pobudka nr 2 - ha, ha, ha, tak, złapało mnie "to coś", to on, nie ma wątpliwości - skurczyk nr 1. Książki mają rację - porodu nie da się przespać:)
00:37 - skurczyk nr 2
00:45 - skurczyk nr 3
Po jeszcze jednym skurczu podekscytowana dzwonię do mojej kochanej położnej Edyty z informacją, że - o wyczekiwana chwilo - będę rodzić. Siostra położna spokojnie zaś radzi: pół godziny ciepłej kąpieli w wannie, herbatka, a jeśli się uda, to sen:)

Cóż moje Dziecię, ta noc miała być po prostu nieprzespana.

Twój "domek" kurczy się systematycznie i co raz mocniej, a ja gryzę ręcznik z bólu (co później okazało się zbędne:), lepiej nabierać powietrza nosem i powoli wypuszczać ustami - naprawdę pomaga) uświadamiając sobie, że to dopiero początek życiodajnych boleści.
Po godzinnej kąpieli znowu nękam nocnym telefonem położną Edytę - decyzja: za godzinę widzimy się w szpitalu.

Tak - myślę sobie - to już ten moment, zbliża się poród, nieodwołalnie, niepowstrzymanie, nadszedł pod osłoną nocy i w jej tajemnicy muszę stawić czoła naturze, dać radę, poznać cud narodzin i Ciebie - mój Mały Człowieczku. Czekałam na tę chwilę pełna obaw, ale i ufności. Do boju Domino.

W między czasie Marcin - Twój Tato - dzwoni po dziadka, który mógłby zająć się Marianną podczas naszej nieobecności albo raczej obecności w szpitalu. Już jedzie, będzie za pół godziny - w końcu to tylko 100km.
Jestem już ubrana, torba przy drzwiach i mimo bolesnych skurczy, które sprowadzają mnie do pozycji "na czworaka", z błogim spokojem czekam w kuchni na przyjazd dziadka.
Po godzinie 03:00 stawiamy się w szpitalu zadowoleni, że nie było korków, a miejsc parkingowych przed szpitalem wbród. Co parę minut przystaję na chwilę to na schodach, to przy drzwiach do izby przyjęć, aż minie skurczyk.

A w szpitalu cisza jak makiem zasiał i pustki na izbie przyjęć - wymarzona sytuacja:)

Z wstępnego badania wynika, że drzwi na ten świat otwarte są na szerokość 4 cm - to jeszcze trochę za mało, żebyś mój Mały Człowieczku mógł przez nie przejść. Drzwi trzeba przecież uchylić na 10cm:) .
Zatem do pracy.
Podążam za moją położną do sali porodowej, po drodze przystanek na spotkanie ze skurczem:), staję przed drzwiami i czytam: "POMARAŃCZOWA" i wzdycham z radością; "to tu się urodzisz" - niesamowite, to się dzieje naprawdę!
Wchodzę do środka i czuję ciepły, nastrojowy, pomarańczowy półmrok i cichą muzykę w tle, tak, tu mogę rodzić:) To moje miejsce i czas. Jestem wewnętrznie spokojna o przebieg najbliższych godzin, a to pewnie za sprawą Dobrych Aniołów.

Najpierw bujanie i podskakiwanie na piłce + ciepłe okłady na krzyż, potem kąpiel w wannie - o tak, o jak przyjemnie, błogo, śnię między skurczami. Co jakiś czas Edyta sprawdza Ci tętno, a ja z lekką obawą słucham, czy wszystko w porządku. Czas na badanie KTG - skurcze co raz mocniejsze i co raz częściej ... o rany... jak "to" boli - bardziej niż się przygotowywałam.
Leżę na łóżku na boku i ani myślę wstawać za każdym skurczem gryząc poduszkę (tak mam, że jak mnie coś boli, to odreagowuję poprzez gryzienie). Dziwię się, że nie pogryzłam mojego męża Marcina, który trzymał moją dłoń. Edyta zachęca mnie jednak do porodu aktywnego i poleca zapoznanie się z wiszącymi na ścianie drabinkami, które notabene też pogryzłam:). Staram się wykonywać polecenia choć nie przychodzi mi to łatwo. Zwlekam się z łóżka i staję przy drabinkach, między skurczami stoję zgięta wpół opierając głowę na ramieniu i ,uwierzcie mi, śnię, w czasie skurczu zaś kucam trzymając się rękami za drabinki i, zgodnie z zaleceniem Edyty, ..... KRZYCZĘ: AAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Tak bardzo byłam przeświadczona, że przy porodzie ani pisnę, że nie będę krzyczeć, bo w moim mniemaniu był to wstyd:)

Hm..... myślę sobie, ale ten krzyk pomaga, to krzyk narodzin, krzyk natury, krzyk radości, krzyk nowego życia, krzyk mojego ciała, mój krzyk, więc Cię wykrzyczę Maleństwo.

W między czasie Edyta informuje mnie, że możesz Dziecino spróbować przecisnąć się na ten świat przez uchylone już na 10cm drzwi. O rany, to już niebawem, już za chwilę się spotkamy choć mówię sobie w myślach, że nie dam rady. No ale przecież nie da się tego powstrzymać, nie cofnę porodu. AAAAA!!!!!!!! jak to boli!!!! Już mi wszystko jedno, mogę się rozpęknąć, byle byś się w końcu Dziecino urodziła. I jeszcze jedna myśl: przy następnym porodzie wezmę znieczulenie (to było tylko chwilowe, następnym razem również poproszę bez znieczulenia). Czuję jak opadam z sił, jest mi gorąco, co chwilę łyk wody, zimny okład na czoło i twarz. Edyta ze spokojem anioła pociesza mnie, że wszystko dobrze, że jestem dzielna (wcale o sobie tak nie myślałam), że wie, że pewnie myślę, że nie dam rady:) Jeszcze trochę, jeszcze parę skurczy i będzie po wszystkim.

Czas jakby zatrzymał się, straciłam jego rachubę, nie patrzę wcale na zegar, nie odliczam godzin, nie mam pojęcia, która jest. Płynie swoim tempem, a my z Maleństwem płci jeszcze nie znanej rodzimy się nie przeszkadzając sobie nawzajem. I tak musi go - czasu - upłynąć tyle, ile Natura zaplanowała. Niech będzie zatem naszym sprzymierzeńcem, pocieszycielem i kolejnym towarzyszem w naszym "życiowym" doświadczeniu. Trzymamy się więc za ręce i równym krokiem zbliżamy się do najradośniejszego pod słońcem z nich - do czasu rozwiązania, czasu przyjścia na świat nowej istotki ludzkiej.

Dziecię, a Ty, jak się czujesz ... ?

Przy kolejnym skurczu "w kucki" dostaję krwawienia, więc szybciutko Edyta kładzie mnie na łóżko i informuje, że będzie musiała naciąć krocze. Kurcze, nie ma problemu - odpowiadam - chcę tylko w końcu urodzić.
Leżę na boku, idzie kolejny z niepoliczonych skurczy, czuję nacinanie krocza (w stosunku do bólu skurczowego jest to niczym), krzyczę sobie znowu: AAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!! i .....
słyszę: "jest główka" - o jak dobrze, już nic mnie nie boli.
I ostatni skurcz, rodzą się barki i reszta ciała.

Syn - oznajmia Edyta i kładzie mi Cię cieplutkiego na brzuchu.

Jesteś naszym cudem ... Józefie.

Kosmetyka krocza trwa godzinę, a my leżymy sobie razem. Ze zdziwienia wyjść nie mogę jak bardzo jesteś podobny do Twojej siostry Marianny.
Czas teraz na pierwsze 1,5 godzinne karmienie - ale z Ciebie ssak:)
Jeszcze mierzenie, ważenie, a ja w tym czasie mam czas na toaletę i szybką kąpiel.
Leżę i czekam, aż wrócisz z tatą z badania. Edyta przynosi ciepłą herbatkę - położne to anioły, którą popijając analizuję stan mojej psychiki i wszytko co w niej znajduję, to naturalna radość, naturalny spokój, żadnego strachu czy depresji. Jestem po prostu uśmiechniętą sobą:)
Na koniec posiłek - nigdy w życiu tak bardzo nie smakował mi chleb, bułka, masło, pasztet i pomidor :)

Udało się, urodziłam Cię, a Ty urodziłeś się. Witaj synu!

.......................................................................................................

Józef przyszedł na świat 02 listopada 2011 roku o godz. 08:55. Był dużym chłopcem o wadze 3750g i 57cm wzrostu. Całość porodu trwała prawie 9h i przebiegła bezproblemowo w przyjemnej atmosferze, wśród miłego towarzystwa.

Józef
Poród wpisałam na listę doświadczeń najboleśniejszych, najprzyjemniejszych, najradośniejszych, budujących, wartych do powtórzenia, wspaniałych, pięknych i godnych polecenia.

Gdybym mogła jeszcze raz urodzić Józefa:
- rozmawiałabym więcej z moją położną i mężem - głównie chciałabym żartować:),
- robiłabym mnóstwo zdjęć (miałam aparat w torbie, ale wpadłszy w rytuał porodowy zupełnie zapomniałam o cyfrowym upamiętnianiu:) ... szkoda),
- pokusiłabym się o częściowe nagranie porodu na dyktafon albo nawet kamerę:) - tylko dla własnej wiedzy,
- postarałabym się częściej otwierać oczy - prawie cały poród przeżyłam z zamkniętymi oczami ... zupełnie jak przy pocałunku:)
- dotknęłabym rodzącej się główki.

To był cudowny i wymarzony poród. Każdej z Was życzę podobnych doświadczeń.

"Pomarańczowa" - moja salo porodowa - jestem Ci wdzięczna za twój przyjazny urok i choć tydzień po narodzinach Józefa zostałaś oddana do remontu, podobnie jak resztę twoich koleżanek z bloku porodowego,   nigdy nie zapomnę jak wyglądałaś wówczas, gdy zmagałam się z siłami natury. Będę Cię wspominać do końca życia.

Z uściskami dla wszystkich mam obecnych i przyszłych,
- Dominika