niedziela, 20 listopada 2011

Narodziny Józefa

O rany, witam wszystkich serdecznie po mega długiej przerwie - ale o tym razem innym !!!
Tymczasem mam przyjemność powitać i przedstawić nam wszystkim naszego kolejnego członka rodziny, mojego syna - Józefa Gałeckiego!

nasz syn Józef
Józef przyszedł na świat siłami natury dn. 02 listopada 2011 roku o godz. 08:55 po 9-ciu godzinach bóli i skórczy:)
Ważył 3750g i miał długość 57cm.
Byłam i jestem dumna i przeszczęśliwa z jego narodzin.
Historię narodzin i całe z tym związane zamieszanie opiszę w innym poście.
Obecnie czuję się bardzo dobrze.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników, wszystkie mamy i małych bobasów.
- Dominika

czwartek, 9 czerwca 2011

majówka "toyką" w trio

..... post napisany przed miesiącem:)

Jak co roku od 10 lat, z końcem kwietnia ruszyłam na majówkowy motocyklowy wyjazd. Tymczasowo zmuszona jestem do powożenia czterokołowca:). W tym roku przypadło nam pojechać następującą trasą:


PLAN XII MAJÓWKI – GORCE 2011
Piątek, 29 kwietnia
 WYKUSmiejsce zbiórki i nocleg w obozie Ponurego

Sobota, 30 kwietnia
CZORSZTYN – tama, zamek, skansen
NIEDZICA – zamek
SROMOWCE WYŻNE
OCHOTNICA GÓRNA – nocleg partyzancki w STOLICY WOLNEJ REPUBLIKI OCHOTNICKIEJ I KONFEDERACJI TATRZAŃSKIEJ

Niedziela, 1 maja
 OSTROWSKO – miejsce śmierci Ognia
NOWY TARG – Nabożeństwo Beatyfikacyjne JP2
CHOCHOŁÓW
JEZIORO ORAWSKIE – nocleg

Poniedziałek, 2 maja
 ORAWA
BESKID ŻYWIECKI
WADOWICE – obiad
KALWARIA ZEBRZYDOWSKA
JURA KRAKOWSKO-CZĘSTOCHOWSKA – nocleg

Wtorek, 3 maja
JURA KRAKOWSKO-CZĘSTOCHOWSKA
Mimo długiej trasy zabrałam ze sobą Manię i podjęłyśmy próbę towarzyszenia naszym motocyklowym koleżankom i kolegom z Klubu Motocyklowego "Wadera" na tym ciekawym szlaku. 

w drogę czas
Początkowo miałam zarezerwowanego kierowcę - moją siostrę, którą niestety maturalny stres zatrzymał w książkach, a nas zdał na radzenie sobie samemu. No ale, że do odważnych świat należy, więc mimo wielu obaw wystartowałyśmy. Założyłam sobie, że zawsze mogę zawrócić i "przemajówkować" się u mamy w świętokrzyskich lasach:)
Dodać zaś trzeba, że tego typu wyprawy mają charakter dziko-biwakowo-cygański, zatem: nocleg pod namiotami lub gołym niebem, kąpiel w porannej rosie, gotowanie na ognisku. Po prostu zespół w zespół z naturą. 

jeden z biwakowych noclegów
A co na to najmłodsza część rodziny?
Uwierzcie mi, dzieci przystosowują się doskonale do takich warunków.
Miałam dwie największe obawy: nocleg w samochodzie i dzienne drzemki w foteliku podczas jazdy lub wózku na spacerze, ale to w zależności od pogody. I tak: nocne łóżko na złożonych fotelach samochodowych wypaliło wyśmienicie, właściwie nie miało to większego znaczenia, gdzie Mania będzie spać, byle by tylko przyjęła pozycję horyzontalną i miała umiarkowaną ciszę.
Gorzej sprawa przedstawiła się ze spaniem w foteliku, gdyż w nim można "uciąć półgodzinnego komara", a nie porządnie się przespać. I tak po dwóch dniach lekko wyczerpana w ciągu dnia Mańka domagała się usilnie drzemki w pozycji iście na wznak, a że dodatkowo tego pięknego dnia - niedziela Miłosierdzia Bożego -  cały czas lało, więc po prostu zatrzymałam się w przydrożnej agroturystyce i w pokoiku kulturalnie zażyłyśmy (ja oczywiście też) kojącej i życiodajnej dwugodzinnej "drzemeczki".
Reszta w zasadzie poszła jak z płatka: 
  • jedzenie w plenerze - zabrałyśmy ze sobą mini butlę gazową z palnikiem,
  • mycie na dworze lub w samochodzie - wodę w razie potrzeby podgrzewałyśmy na gazie, a kąpiel brałyśmy w małej miednicy na łonie majowej, przeuroczej natury,
  • przebieranie - to chyba rzecz jasna najmniejsze zmartwienie, 

  • na motorze tylko na zdjęciach ... tymczasowo niestety:)
Pomijając Panią Piękną Aurę, która tym razem postanowiła wybrać się z kimś innym na wycieczkę, było fantastycznie. Cieszę się, że pokonałam moje obawy przed samodzielną wyprawą z małym dzieckiem i drugim jeszcze w stanie "ciążowym". Grunt to spróbować, a w razie problemów znajdować naprędce alternatywne rozwiązanie.
 
Z majowymi, w czerwcu, pozdrowieniami dla wszystkich tu zaglądających
- Dominika

ps. A co Wy - Mamy, macie do opowiedzenia o samodzielnych wyprawach z małymi szkrabami?

czwartek, 14 kwietnia 2011

po długiej przerwie miłe wieści

Tak, początek stanu błogosławionego nie sprzyja bynajmniej w obfitość wolnego czasu, z którym nie wiadomo co zrobić. Jak już się znajdzie, to pierwszą rzeczą, na którą chce się go spożytkować jest po prostu zwykła drzemka. I tak też upłynęły mi ostatnie dwa miesiące. W czas niedługi po radosnej "dwukreskowej" wiadomości weszłam w stan ciągłej potrzeby odpoczynku w formie snu. Dodatkowo normalne ciążowe mdłości mnie gnębiły (nic nadzwyczajnego, takie typowe, ale uporczywe i nieprzyjemne w doświadczeniu). No a przecież życie toczyło się swoim biegiem i mimo nowych dolegliwości musiałam stawiać czoła żywiołowej Mariance, która ni w ząb nie chciała zrozumieć mamy, całemu gospodarstwu domowemu i obowiązkom pracowo-zawodowym. O rany Julek, nie było łatwo. Hm..., całe szczęście jest na świecie czas i perspektywa, które pocieszając mnie mówiły: wszystko, nawet to najgorsze, kiedyś przeminie (niestety to najlepsze też:)). Nic to, mimo tych mały zmian żyję:) i mam się, w zasadzie, świetnie, a już na pewno dużo lepiej niż miesiąc temu.

9 tygodni i mówię Wam, na USG już się ruszało:)
Maleństwo, jak widać, rośnie, a wraz z nim mój brzuch, który teraz - w trzecim miesiącu - wygląda jak poprzednio w początku piątego (obecnie mam sporo większy bębenek niż na zdjęciu:)), co potwierdza wiedzę, że za drugim razem ciążę widać wcześniej.

A co charakteryzuje bycie ciężarną po raz wtóry w porównaniu z razem pierwszym?
Otóż:
  1. odpoczywam (drzemię) wtedy kiedy mogę, a nie kiedy chcę, czyli w zasadzie rzadko:);
  2. nie dosypiam - Mania zaczęła nagle, wprost z dnia na dzień, wstawać w pełnym humorze o 6 rano (NAJPÓŹNIEJ!), ale zdarzała się i 5 .... co to za faza w rozwoju??;
  3. cóż, dźwiganie maksymalnie 3 kg nie wchodzi w grę, gdyż nie sposób nie podnieść i nie przytulić płaczącej na drodze małej wywróconej istotki o imieniu Marianka:);
  4. nie martwię się, w rozumieniu, nie przejmuję się nadto swoim stanem, więc pozwalam sobie na kąpiel w wannie, a nie tylko krótki prysznic:);
  5. staram się jeść zdrowo, pić sporo i nie przytyć za dużo - tu nic się nie zmieniło;
  6. jeszcze tyle czasu, a ja już rozmyślam o porodzie, a jeszcze bardziej o czasie po nim następującym i mam o milion więcej pytań niż razem poprzednim. Rzecz jasna, nazwać można mój stan psychiczny paniką w tym względzie. Cóż, przeżyte doświadczenia nie napawają optymizmem, ale i tak wierzę, że będzie dobrze:);
  7. staram się mówić o wszystkim co mi do głowy przychodzi, a zwłaszcza o tych czarnych scenariuszach:), co pomaga mi "wyluzować się";
Kłębią się pytania jeszcze bez odpowiedzi, a dotyczą ogólnie perspektywy wychowywania dwójki dzieci w różnicy wieku 2 lat. O rany, co to będzie?!
Nadzieją na pozytywny obrót spraw i przetrwanie czekającego zmęczenia i trosk jest każdy uśmiech Mańki, których w ciągu dnia bez liku, a jeden z nich poniżej:

mam rowerek, brrrruuumm:)
 Zaniedbany mój blogu, Drogie Mamy i Czytelnicy, pozdrawiam-y Was serdecznie i do następnego, oby rychłego, wirtualnego spotkania.
Tymczasem,
- Dominika

czwartek, 10 marca 2011

Bebiko 2

"Życie jest listem - czytam go,
Życie jest światłem - widzę to,
Życie jest prawdą - poznaję to,
Życie jest z Boga - czuję to
W sercu głęboko,
W sercu głęboko,
W sercu głęboko
." 


nasze bebiko nr 2 :)

Jakieś pytania?:)
Odpowiadając na ewentualne:
- tak, jestem w ciąży, w 7 tygodniu,
- czuję się dobrze z małymi przerwami na mdłości i złości,
- nie, nie mam zachcianek, wręcz przeciwnie - "dezapetycie",
- tak, jedyne na co mam ochotę, to błogi nieprzerwany sen,
- poród znowu na jesieni - tym razem jeszcze późniejszej .... och!, depresjo! omiń mą osobę szerokim łukiem:),
- czy to tzw. "wpadka"? - absolutnie,
- czy boję się porodu? - wspominając historię narodzin Marianki, heroicznym byłoby powiedzieć, że nie, więc mówię tak, ale chyba jeszcze bardziej boję się tego, co może mnie dopaść po porodzie.

Miło jest być ciężarną w gronie innych "ciężarówek", zatem moje miłe kobietki, czekam na dobre wieści od was:)

- Dominika

ps. "Życie jest listem - czytaj go,
       Życie jest światłem - zobacz to,
       Życie jest prawdą - poznaj to,
       Życie jest z Boga - poczuj to
      W sercu głęboko,
      W sercu głęboko,
     W sercu głęboko."

piątek, 25 lutego 2011

"Każde dziecko może nauczyć się spać" - hipoteza książkowa

"Każde dziecko może nauczyć się spać", hm ...., czyżby?, doprawdy?, ... nie może być.

O teorii spania niemowląt i małych dzieci napisano już wiele, a w rzeczywistości, jak to z całym macierzyństwem, bywa po prostu różnie i inaczej z każdym maluchem.



Jeżeli chodzi o mnie, to byłam ostro, a obecnie jestem umiarkowanie, ześwirowana na punkcie zasypiania Mańki, dobowej ilości jej snu, ilości drzemek w ciągu dnia, jakości snu i troski o wyspanie się. Od pierwszych dni uczyłam ją samodzielnego zasypiania, a przynajmniej się starałam, dbałam o to, by w porze spania miała gdzie położyć się spać i śnić w atmosferze umiarkowanej głośności. Cóż, do dziś pomaga jej w tym smoczek, którego osobiście nie do końca akceptuję, ale z uwagi na nierzadko zbawienne działanie (w przypadku, gdy się niestety nie karmi piersią - jak ja), np. przy ząbkowaniu, rozdrażnieniu lub szczepionce, jest po prostu nieocenionym uspakajaczem.

Po pierwszym roku życia Mania zaczęła miewać różnorakie anomalie związane ze snem. Postanowiwszy dowiedzieć się o co mojemu maluchowi chodzi, sięgnęłam po pozycję książkową zatytułowaną "Każde dziecko może nauczyć się spać" A.Kast-Zahn i H.Morgenroth, gdzie autorzy przedstawili metodę nauki samodzielnego zasypiania i przesypiania całej nocy przez dziecko. Czy polecam tę książkę? Otóż nieszczególnie, ale można z niej zaczerpnąć pewne wskazówki, np. taką, że 3 minuty marudzenia-płaczu (nie mówię tu o szlochach wstrzymujących dech, czy wrzasku o częstotliwości większej niż słyszalna), to nie wieczność i rzeczywiście dziecko jest w stanie uspokoić się w ciągu tych chwil, a jeśli to działa, to po co interweniować. Ale następne 5 min łez, czy kolejne 7, aż do skutku, to dla mnie brutalność.
Suma sumarum nie mam sumienia słuchać drącego się malucha tylko dlatego, że taka jest metoda, gdy tymczasem wystarczy go przytulić i dać np. 60ml mleczka, by dziecię samo zasnęło.

Z czym na pewno się zgadzam i o czym poinformowała mnie już miesiące temu położna z poradni laktacyjnej, to to, że "nagrodą za głośny płacz będzie jeszcze głośniejszy", czyli jeśli dziecię drze się w niebo-głosy, a ja chcąc je uspokoić noszę je bez przerwy na rękach aż do zaśnięcia lub cokolwiek innego wyczyniam, to następnym razem będzie drzeć się jeszcze głośniej, żeby tylko wziąć je na ręce lub dać to cokolwiek.

A co tak naprawdę wg mnie jest ważne?
Ha, i tu jest "pies pogrzebany", ale nie tak głęboko, gdyż to nic innego jak zwykła, bądź w zasadzie, jak w moim przypadku, heroiczna, CIERPLIWOŚĆ:) i matczyny INSTYNKT.
Z urodzenia nie jestem cierpliwa lecz raczej kąpana w gorącej wodzie, co przy dziecku nie zdaje kompletnie egzaminu i na przekór uczy mnie pokory, zagryzania zębów (najchętniej na czymś pół-twardym) i powściągliwości w wyrażaniu skłębionych nerwów, których upust zapewne odczuwają drzwi zamykane - och, chciałoby się powiedzieć z wielkim, ale cóż, tym razem tylko - z hukiem. Nie sposób jednak ukołysać dziecię do snu trzaskając drzwiami z braku cierpliwości, więc co? Kółko się zamyka. Nie ma rady, muszę wówczas robić to, co instynkt macierzyński nakazuje z - po prostu - anielską cierpliwością, co za pewne nie byłoby trudne, gdybym była Aniołem, no ale że daleko mi do niego, więc imam się domowych sposobów na uspokojenie, a najbardziej polecam "podwójny" rumianek:).

Ileż jeszcze tych momentów waśni Pani Cierpliwości z Panem Nerwem? .... a przecież i tak Pani Cierpliwość górą:) ... choć od czasu do czasu miło byłoby z Jej strony ustąpić miejsca zniecierpliwionym Nerwom:)

A instynkt macierzyński? cóż, nabyłam z czasem i z nim akurat żyję w przyjaźni, co Panią Cierpliwość o zazdrość przyprawia, gdyż najczęściej wiem co tej mojej małej Mani potrzeba, żeby się uspokoiła i grzecznie zasnęła, ale ... hm.... brak mi właśnie jej - cierpliwości ...., bo na dole czeka pranie, prasowanie, czasami mili goście, ale przede wszystkim jakaś ogólnie zwana robota, pilnie domagająca się wykonania.

Ech, Dominiko, kiedy w końcu pojmiesz macierzyństwo i wszystkie jego małe miłości? Kiedy oderwiesz się od wciąż brzmiącego: "mam jeszcze tyle roboty"? Czyż właśnie okazanie dziecięciu prawdziwej odrobiny cierpliwości w chwili absolutnego poczucia jej braku i skrajnego wyczerpania przytłaczającymi bez końca obowiązkami, nie jest stawaniem się prawdziwą mamą?
Odpowiadam sobie: tak, rzeczywiście tak jest.
Nie jest jednak łatwo pokonać siebie, przeskoczyć własne słabości, osiągnąć ideał, bądź zbliżyć się do niego, ale to co wiem, to to, że się da.

- Domino


ps. czy istnieje Klub Zniecierpliwionych Mam? Chętnie dołączę i przyjdę po radę.

piątek, 18 lutego 2011

czas iść "na swoje" - kiedy?

Udając się na nocny odpoczynek po cichu otwieram drzwi sypialni, wchodzę, wyłączam nianię, wyciszam telefon, włączam podgrzewacz z wodą, na szafce nocnej ustawiam pojemnik z mleczkiem na rano, wyjmuję smoczek z łóżeczka Marianki, przykrywam ją jeszcze kocykiem i sama kładę się spać. Wszystko to w atmosferze cichych szeptów lub zupełnej ciszy i półmroku tak, by mała przypadkiem się nie zbudziła.

Czyż wiek roku i prawie czterech miesięcy nie jest odpowiednim na "transfer" do swojego pokoju? Tak się właśnie od kilku tygodni zastanawiam czy nie spróbować tego procederu. Marianka przesypia całe noce z wyjątkiem tych, w których się budzi:) A są to:
- noce pt. "idą zęby", więc trzeba trochę pomarudzić, zdawałoby się bez powodu,
- noce brzuszka pełnego bąków, a to dzięki wieczornej porcji, za dużej rzecz jasna, rodzynek,
- noce nieugaszonego pragnienia,
- i czasami noce tęskniące do mamy:)
Poza tymi wyjątkami po prostu śpi budząc się o 5 rano na mleko-raczej z przyzwyczajenia, a nie z głodu, no i potem jeszcze drzemie do 7 lub 7:30. Czasami nawet dłużej. Dłużej zazwyczaj wtedy, gdy tata nie wstaje do pracy i niechybnie nie budzi córeczki upadającym telefonem na ziemię lub niezamierzonym trzaśnięciem drzwi:).
Poza tym mam teorię, że Mania wstając o 7 lub tuż przed ma jeszcze okazję jedną minutkę pobyć z tatą, za którym tęskni cały dzień. Być może, gdyby nie miała go w zasięgu wzroku, spałaby jeszcze dłużej?:) - prawdopodobnie jest to moje pobożne życzenie, hi hi hi

Taka przeprowadzka "na swoje" byłaby też pewnym krokiem w usamodzielnianiu się malucha, przyzwyczajeniem się do dziecięcego pokoju i nauką obowiązków związanych z posiadaniem własnego kąta:)

Z drugiej strony patrząc, nie chcę, by Mania uznała taki obrót rzeczy za separację lub powiedzmy odrzucenie jej samej.

Takie też pytanie kieruję do zerkających na tego bloga mam: jaki wiek dziecka uważacie za najbardziej rozsądny na przeprowadzkę do swojego pokoju? Czy Wasze pociechy miały z tym problem? Jeśli zdecyduję się na ów krok, czy czekają mnie noce ciągłego kursowania pomiędzy sypialnią a pokojem dziecięcym? Jeśli Mania nie zaakceptuje swojego przytulnego pokoiku:) i wróci znowu do naszej sypialni, nie będzie później problemu z ponownym przeniesieniem?

Dodam jeszcze tylko, że córa ma śpi w swoim łóżeczku, więc odchodzi tu dylemat łóżka rodzinnego.
No ale jakby nie patrzył, będzie to porządna zmiana w życiu takiego małego szkraba, więc chciałabym wprowadzić ja w odpowiednio dojrzałym czasie zarówno dla dziecka jak i dla mamy.

A tymczasem ślę gorące pozdrowienia, hm..., a właściwie zimowe, życzę wszystkim dobrego dnia, dobrego weekendu i do zobaczenia, oby rychło na blogu.

- Domino

ps.1. zmieniłam logo "mamichdominotek" ot tak, dla urozmaicenia, lubię zmiany od czasu do czasu albo i częściej
ps.2 moje blogowanie stało się tak niesystematyczne, że powinnam się sama ukarać np. tygodniem bez książki lub trzema dniami bez internetu:) i przyjąć wszystkie wymierzone kary przez moich Czytelników. Doprawdy strasznie się zapuściłam. Cóż, jedyne czym mogę się wytłumaczyć, to nowe obowiązki zawodowe.
ps.3 z uwagi na chwilowy brak aparatu, który przechowuje moje cenne zdjęcia, zamieszczę ich kilka następnym razem .... oby był ów raz nie tak odległy jak poprzedni:)

sobota, 29 stycznia 2011

Chodzę, pytam, opowiadam


W dniu swoich pierwszych urodzin Mania zaczęła stawiać pierwsze kroki trzymając się silnie kogokolwiek za ręce. Podnosiła wysoko nogi niczym bocian, odważnie krocząc do przodu i pokonując każdą przeszkodę, w tym taboret, krzesło, schody, pufę, a nawet wannę próbowała obejść górą:) itp. Z biegiem czasu nabrała wprawy i zaczęła popędzać co raz szybciej do przodu, choć nogi nie mogły za nią nadążyć. Dziś, po trzech miesiącach treningu śmiało i z przekonaniem porusza się na dwóch dolnych kończynach fascynując się tą czynnością samą w sobie.

Mamy kręgosłup odetchnął z ulgą....

No tak, umie już chodzić, ale co w tym czasie robić z rękami? Ano, przez pierwsze kilka dni uporczywie przytulała je do swojej klatki piersiowej, następnie zdecydowała się na wymachiwanie do przodu i to tyłu, z którymś kolejnym dniem zaczęła nosić złożone z tyłu tuż nad pupą, co w śmiech po uszy mnie wpędzało, a razu pewnego przyszedł w końcu czas na przenoszenie różnych rzeczy z jednego miejsca w drugie. I tym sposobem pastę do zębów znajdowałam w pudełku ze szczotkami do włosów lub w szafce z męskimi kosmetykami, płyn do mycia podłóg w szafie na ubrania, art. gospodarstwa domowego wśród miśków i grzechotek, zabawki w koszu na śmieci, książki z bajkami w łazience, ... itp., itd.
Z podziwem patrzę na zawziętość drzemiącą w dziecku, gdy chce przenieść coś, co waży więcej niż może udźwignąć. Wierzcie mi, choćby nie wiem co, da radę.
A wszystkim tym zabawom w tragarza towarzyszą dziecięce pogaduchy, piski i komentarze, tylko wtajemniczonym dane rozumieć co znaczą.

I pomyśleć, że tydzień temu minęło już 15 miesięcy.....

Mówi się, że dzieci szybko rosną, niektórzy dodają, że cudze:), z czym w pierwszym miesiącu po porodzie mogłam się całościowo zgodzić i podpisać grubym flamastrem obiema rękami, które wciąż były zajęte, więc nawet i tego nie mogłyby uczynić, ale teraz bez wątpienia prawdziwym staje się fakt szybkiego rośnięcia i usamodzielniania się pierworodnej, cóż, już nie takiej małej, mojej córeczki.

zima w lesie zapisze się nam cudownymi momentami


Nie da się w pełni nacieszyć tym, czym jest małe dziecko. Tej bijącej małej radości jest tyle, że cały świat mógłby się nasycić po brzegi i jeszcze by zostało. Niewyczerpane źródło uśmiechu, żywotności, spokoju, niewinności, małych psotek, spontaniczności, zawziętości, uporczywości, gadułek, pląsów, śpiewów i podskoków...... tak, taka jest moja piętnastomiesięczna Marianna.

- Dominika

ps. od dni kilku w domu słyszę słowo: "mama" - wszystkim mamom życzę usłyszenia tej słodkiej przyjemności .... można się w szczęściu po prostu rozpłynąć:)

piątek, 28 stycznia 2011

DBC = dzień bez córki

Mariannę uwielbiam, gdyż nie da się do tak uśmiechniętego dziecka odczuwać czego innego, ale nie mam nic przeciwko, jeśli od czasu do czasu kochany jej tatuś zaopiekuję się tą szczebioczącą na okrągło pociechą zabierając ją na całodzienny wyjazd na wieś.

na metrze
 Mama w tym czasie ma pa-a-a-a-a-rę chwil na to, na co ma ochotę, czyli głównie:

- zakupy w "normalnym" tempie w ulubionych małych sklepikach, gdzie wejście z plądrującym małym eksploratorem świata oznaczałoby raczej non-stopowe odpowiadanie na brzęczące: "ta-da, ta-da?", czyli po naszemu: co to?, aż do uzyskania odpowiedzi, niż radość z poszukiwania dawno upatrzonych artykułów,

- prawie że do woli czasu na czekające w kolejce pozycje książkowe, a wśród nich m.in.:
  • "Każde dziecko może nauczyć się spać" - o tym jak usypiam dziecko, z czym jest dobrze, a co jest problemem napiszę w innym poście, 
  • "Dzieciozmagania - z maluchem przez pierwsze 5 lat" - o jakiegoś czasu urzeka mnie to kilkuset stronicowe tomisko, na pewno nie omieszkam wspomnieć w którymś kolejnym wpisiku,
  • "Jak żywić niemowlęta i małe dzieci" + "Karmimy małe dziecko" - moje małe cudo, które na widok czegokolwiek do jedzenia zaczyna mówić "mniam-mniam" domaga się czegoś więcej niż warzywno-mięsne zupki niczym prawie nie przyprawione, co chętnie zmusza mnie do zasięgnięcia porad na temat ciekawego menu dla małych dzieci, a tym samym zaoszczędza czas na wymyślenie czegoś, co maluch chętnie by spałaszował,
-  no i dłu-uuuuuu-ższą chwilę na popołudniową drzemkę, której brak odczuwam od roku i trzech miesięcy (zakładam, że jeszcze jakieś 10 lat będę za nią tęsknić, czyli do czasu odchowania Mani i jej rodzeństwa, które mam nadzieję się kiedyś pojawi).

A wieczorem, miło znów jest zobaczyć swoje kochane dziecię, nieco stęsknione, ale bez przesady, przytulić się, pobawić, umyć i ułożyć do snu. Następnie przygotować mleczko na rano, butelkę z "piciu" na noc - bo przecież nigdy nic nie wiadomo, pieluchę - bo tu też nie wiadomo, czy jakaś zagubiona kupa nie zechce nad rankiem udać się na ten świat przy okazji zakłócając błogi sen jej właścicielki i mamy, czyste ubranko na kolejny dzień, samemu się ogarnąć, coś jeszcze poszperać w wirtualnym świecie, pogadać z domownikami i .... udać się na zasłużony odpoczynek.

Tak, ewidentnie i absolutnie wszystkim spracowanym i wychowującym dziecko mamom polecam taki dzień, choć raz na miesiąc. Jest to jednocześnie i dziwne i wspaniałe, a z pewnością warte spróbowania:)

- Dominika

ps. uważam, że mama powinna być wyposażona w guzik do zatrzymywania czasu na właśnie takie czynności jak: sen, maseczka na twarz, 15min na lekturę ulubionego czegokolwiek i oczywiście blogowanie:), na które osobiście ostatnio po prostu nie zdążam....... też tak masz, mamo lub nie-mamo?

środa, 12 stycznia 2011

czas bożonarodzeniowych radości i noworocznych planów

U nas w domu czas Bożego Narodzenia trwa, zgodnie z tradycją, do 2-ego lutego. Uwielbiam okoliczności świąteczne, akcesoria dające nastrój, kolędy i zapach sosny z wiszących stroików (świetnie się sprawdza kilka kropel aromatycznego olejku sosnowego:)
Tegoroczne święta przeżyłyśmy z Mańką (wciąż jesteśmy pod ich wpływem) w pełni świadomie, tzn. bez echa depresji poporodowej i trosk wczesno-macierzyńskich:) Miałyśmy czas na przygotowanie ozdób świątecznych nadających domowi ciepły, choć zimowy klimat:

 Mania o tyle w robieniu stroików brała udział, że postanowiła nie sprzeciwiać się i grzecznie zasnąć, by mama mogła mieć czas na realizację przygotowań świątecznych.















Na stole nakrytym czerwonym obrusem uwiłyśmy wianuszek z czerwienią gorejącą świeczką Trzech Króli, której blasku roku ubiegłego nam iście do życia brakowało.










Na tarasie, jak co roku, ustawiłyśmy świerka pospolitego wieszając na nim światełka dla uroczego wyglądu (na zdjęciu są zgaszone:))










Moc czasu spędziłyśmy przy kominkowym ogniu wygrzewając się podczas wspólnej zabawy.
Tegoroczne święta naprawdę przypominały święta (przynajmniej tak zewnętrznie), a porównując je z rokiem ubiegłym, kiedy to w głowie miałam na przemian opróżnianie cyców z mleka, przewijanie, karmienie, znowu to samo, a jak nie to, to może choć 3 minuty dodatkowego snu, owo-roczne Boże Narodzenie przyniosło nam stokrocie radości i chwil niezapomnianych.



Mój scenariusz poporodowy zakładał ciepły i pełny macierzyńskiej miłości czas świątecznych chwil, co nie ukrywam, ziściło się, o dziwo, po roku:) Ale jakże te w miarę ciężkie zeszłoroczne doświadczenia przyczyniły się do gorętszego cieszenia się z tego co jest w tym roku:)

Pozostając w świątecznym nastroju, życzymy wszystkim mamom i nie-mamom życzliwości sąsiadów, miłych niespodzianek w poranek poniedziałkowy, ogólno-życiowej radości, rychłej wiosny, ciepłego lata i wielu dni przeżytych z dziecięcą pasją.


mama Dominika i córa Mania
 

niedziela, 9 stycznia 2011

mamo, lubię spać i chcę sama jeść

Od najmłodszych dni Marianki chciałam nauczyć ją spać "po książkowemu", tzn. po zauważeniu oznak senności, odkładam dziecko do łóżeczka, bądź miejsca, gdzie będzie mogło spokojnie zasnąć, a ono wykazując się samodzielnością, zasypia:) Na dzień dzisiejszy rzec mogę, że w 90% ta zasada działa.
Im Mania starsza i rozumna, tym bardziej interesuje się otaczającą rzeczywistością i tym łatwiej można ją zająć czymś, bądź przesunąć porę spania, co nie ukrywam, ułatwia mi życie i pozwala na dłuższe imprezowe posiedzenia u znajomych lub przeplanowanie rutynowego dnia, który zakłada dwie godzinne drzemki w ciągu dnia ok.10:30 i 14:30, i nocną "kimkę" ok. 19:30.

"Za młodu":) nie było tak łatwo, Mańka, gdy tylko przychodziła senna godzina, robiła się nieznośna, a nieułożenie jej do snu skutkowało wręcz wrzaskiem niemożebnym i kompletnym roztrzęsieniem tak, iż nawet przytulenie, czy kołysanie nic nie "wskórywało". Musiałam zatem tak kombinować, aby o godzinie "zero" znajdować się w takich warunkach, które pozwolą małej na sen (mógł być to fotelik samochodowy, łóżko, łóżeczko, kanapa, zwykła podłoga lub wózek, coś, gdzie można przyjąć pozycję horyzontalną:))



Zawsze uważałam, że dziecko zdrowe to dziecko wyspane, co w przypadku Marianny sprawdza się. Myślę tu głównie o zdrowiu psychicznym i humorze, który po każdej drzemce, czy też porannym obudzeniu dopisuje co niemiara.
Od jakiegoś miesiąca, a może trochę dłużej moje dziecię zaczyna co jakiś czas sygnalizować samodzielnie chęć położenia się spać wołając do mnie: "a-a-a" w rytm i melodię śpiewanej od dzieciństwa:) piosenki "Aaa, kotki dwa", wspinając się jednocześnie po schodach do sypialni, gdzie stoi jej łóżeczko i wyciągając z szuflady szafki nocnej smoczka i przytulankę - akcesoria na dobry sen:)..... to bardzo miłe widzieć, jak kontakt z dzieckiem nabiera "normalnych" kształtów:)

dlaczego dzieci lubią spać z wypiętym tyłkiem
... nie wiem, ale wygląda to uroczo:)
Po zasłyszeniu i przeczytaniu wielu historii na temat horroru układania do snu dzieci cieszę się, że Mańka lubi spać:)

Nadchodzi też, a nawet chyba już jest pora na naukę samodzielnego jedzenia, co o utratę cierpliwości mnie przyprawia. Niewątpliwie jednak Mania chce sama jeść, a ja muszę pozwolić jej naturze na przeskoczenie tej życiowej poprzeczki i nabycie umiejętności obsługiwania sztućców.

naturalne sztućce są najlepsze

Och, ...., cierpliwości, bądź łaskawa dla moich nerwów:)

czy etykieta ma jakiekolwiek znaczenie przy jedzeniu?

Ufając w rychłą naukę samodzielnego spożywania posiłków, pozdrawiam wszystkie mamy dążących do samodzielności niesfornych szkrabów. Bądźmy radośnie cierpliwe, a w niecierpliwości anielsko spokojne:)

- Dominika


ps. Mamy, znacie jakieś magiczne sposoby na szybki kurs operowania łyżką? na ile i kiedy pozwolić dziecku na samodzielność podczas jedzenia-zmiana niemalże całej garderoby po posiłku, zupa naokoło malucha w promieniu 2m i mama cała w zupie to normalna rzecz? ... przecież jedzeniu też należy się jakiś szacunek...

piątek, 7 stycznia 2011

"od dawna skuteczne, od dziś bezpieczne" - stawiam bańki po raz pierwszy

Bańki - ciężkich i gorących wspomnień z dzieciństwa przyczyna. Stawianie ich nie było przyjemne i to może nie ze względu na ból, bo nie był on wcale taki wielki, ale na ów płonący metalowy pręcik owinięty na czubku watą nasączoną denaturatem, któryż to ogień napawał strachem i przerażeniem. Cóż, były jednak skuteczne na wszelkie choroby dróg oddechowych, a głównie przy zapaleniu płuc i oskrzeli.
Stawianiem baniek u mnie w domu parała się oczywiście mama. Była przy tym niewymownie bezwzględna i wierzyła w ich uzdrawiające działanie.
Z biegiem czasu przyszedł czas na mnie. Wszakże Mańka nie padła jeszcze ofiarą oskrzelowo-płucnych chorób, ale za każdą parą nowych zębów towarzyszą jej obficie "gile" jak woda z kranu, a po kilku dniach kaszel przypominający pracujący silnik w starej "sześćdziesiątce", toczącego się "trampka" lub ochrypły i rzeżący motor. Nic więc dziwnego, że co i raz chodzę do lekarza na weryfikację jej stanu zdrowia.

W tym tygodniu postanowiłam jednak wypróbować stary maminy, a nawet babciny, sposób leczenia bańkami. Zakupiłam zatem bezogniowe (bańka plus pompka do stworzenia podciśnienia) bańki lekarskie z wielkim hasłem przewodnim na pudełku:
 "OD DAWNA SKUTECZNE OD DZIŚ BEZPIECZNE"
I tak, w atmosferze beztroskiej zabawy, w ciepłym pomieszczeniu, bez strachu, ognia i przemocy, postawiłam Mani pierwsze bańki. Wynik prezentował się następująco:


bańki Mańki
Nazajutrz udałam się jednak do pediatry w celu osłuchania skrzeczącego oddechu mojej Marianny. I przy tej właśnie wizycie dostałam pewne rady odnośnie stawiania baniek. Po pierwsze, po postawieniu baniek dziecko musi przebywać w domu 24h bez wychodzenia na zewnątrz, a po drugie postawione przeze mnie bańki okazały się iście inżynierskim dziełem, z czego to nasza pani doktor uśmiała się niemożebnie dowiadując się wcześniej kim jestem z zawodu. A dlaczegóż to? Jak widać powyżej 6 banieczek elegancko w dwóch kolumnach, na wskroś symetrycznie po dwie w każdym rzędzie. Doktorka zwróciła mi uwagę, że bańki zaczynamy stawiać od góry tuż poniżej kręgów szyjnych po obu stronach kręgosłupa omijając łopatki i kończąc w zasadzie pod łopatkami. Tak też patrząc na zdjęcie można by rzec, że tam, gdzie moje bańki się zaczynają, te prawidłowo postawione powinny się już kończyć:), gdyż nie wolno stawiać baniek nad nerkami.

Zapamiętując sobie to dogłębnie mam nadzieję, że następny raz podejdę do tematu stawiania baniek w sposób bardziej medyczny, a nie matematyczny:).

Mimo strasznego "zaflukania", duszącego kaszlu i nosa w wersji "full-gil", Maniuśka pozostaje radosnym i uśmiechniętym dzieckiem.


- mama Dominika

ps. czy stawiałyście już bańki? jak wspominacie to doświadczenie i czy rzeczywiście są skuteczne?

środa, 5 stycznia 2011

"Ta-da? Ta-da? Ta-da?, czyli o co pyta 14-sto miesięczny "bobek"?

14 miesięcy - to nie byle jaki wiek. Dziecko już częściowo wie, czego chce, a chce przede wszystkim poznać świat. Po dziesiątki razy powtarzać trzeba nazwy poszczególnych przedmiotów, nazywać zjawiska, uczucia, umożliwiać kontakt dotykowy niemalże ze wszystkimi rodzajami struktur, tłumaczyć i znowu powtarzać, pokazywać, zabraniać i pozwalać.

Ustępować czy nie?, Ulegać czy brnąć w zaparte?, Co dopuścić, a czego kategorycznie zakazać? Kiedy się śmiać, a kiedy zachować poważną minę (naprawdę ciężko jest się nie śmiać:)? Co wytłumaczyć, a co przemilczeć?

Jak przekazać, że ogień parzy tak, by nie oparzyć? Jak objaśnić, że ze schodów można spaść i że to boli? Jak przekonać, że nóż jest ostry i nim akurat się nie bawimy? Jak wyperswadować, że kosz na śmieci, to nie jest talerz z jedzeniem?

Dlaczego nie grzebiemy w toalecie? Dlaczego nie odkurzamy podłogi językiem? Dlaczego jemy sztućcami, a nie całym ciałem? Dlaczego woda kąpielowa to nie napój? Dlaczego kupa nie nadaje się do spożycia? Dlaczego wstawanie pod stołem grodzi urazem głowy? Dlaczego, dlaczego, dlaczego..........?

Na te i na milion innych pytań odpowiadam sobie co dzień nie znając czasami odpowiedzi. Czasami nie mam już ochoty setny raz mówić: to jest kaktus, obraz, kinkiet, stół, lampa, kanapa, by za minutę jakby pomijając to co się przed chwilą usłyszało, na nowo powtarzać w kółko: kaktus, obraz, kinkiet, stół, lampa, kanapa itp.
No ale jak się słyszy co raz głośniejsze pytanie: ta-da? (cokolwiek to oznacza:) z akcentem "w górę" na "-da" nie sposób nie odpowiedzieć, choćby cokolwiek. Porozumiewanie się obecnie z tym moim Mariankowym szkrabem sprowadza się do nazywania rzeczywistości nieoczywistej dla niej.

Ów czas eksplorowania codzienności jest na wskroś upierdliwy, mozolny, wydawało by się "syzyfowy", nudny i wciąż "pytający", ale jak tak spojrzeć z boku, to po prostu boki zrywać, śmiać się i podziwiać fenomen dziecka. Tak przekonywującym być jak ono to chyba nikt nie potrafi.

"Czy te oczy mogą kłamać?"



................... nie :)


- mama Dominika

ps. O cierpliwości matczyna! .... przybądź :)