piątek, 25 lutego 2011

"Każde dziecko może nauczyć się spać" - hipoteza książkowa

"Każde dziecko może nauczyć się spać", hm ...., czyżby?, doprawdy?, ... nie może być.

O teorii spania niemowląt i małych dzieci napisano już wiele, a w rzeczywistości, jak to z całym macierzyństwem, bywa po prostu różnie i inaczej z każdym maluchem.



Jeżeli chodzi o mnie, to byłam ostro, a obecnie jestem umiarkowanie, ześwirowana na punkcie zasypiania Mańki, dobowej ilości jej snu, ilości drzemek w ciągu dnia, jakości snu i troski o wyspanie się. Od pierwszych dni uczyłam ją samodzielnego zasypiania, a przynajmniej się starałam, dbałam o to, by w porze spania miała gdzie położyć się spać i śnić w atmosferze umiarkowanej głośności. Cóż, do dziś pomaga jej w tym smoczek, którego osobiście nie do końca akceptuję, ale z uwagi na nierzadko zbawienne działanie (w przypadku, gdy się niestety nie karmi piersią - jak ja), np. przy ząbkowaniu, rozdrażnieniu lub szczepionce, jest po prostu nieocenionym uspakajaczem.

Po pierwszym roku życia Mania zaczęła miewać różnorakie anomalie związane ze snem. Postanowiwszy dowiedzieć się o co mojemu maluchowi chodzi, sięgnęłam po pozycję książkową zatytułowaną "Każde dziecko może nauczyć się spać" A.Kast-Zahn i H.Morgenroth, gdzie autorzy przedstawili metodę nauki samodzielnego zasypiania i przesypiania całej nocy przez dziecko. Czy polecam tę książkę? Otóż nieszczególnie, ale można z niej zaczerpnąć pewne wskazówki, np. taką, że 3 minuty marudzenia-płaczu (nie mówię tu o szlochach wstrzymujących dech, czy wrzasku o częstotliwości większej niż słyszalna), to nie wieczność i rzeczywiście dziecko jest w stanie uspokoić się w ciągu tych chwil, a jeśli to działa, to po co interweniować. Ale następne 5 min łez, czy kolejne 7, aż do skutku, to dla mnie brutalność.
Suma sumarum nie mam sumienia słuchać drącego się malucha tylko dlatego, że taka jest metoda, gdy tymczasem wystarczy go przytulić i dać np. 60ml mleczka, by dziecię samo zasnęło.

Z czym na pewno się zgadzam i o czym poinformowała mnie już miesiące temu położna z poradni laktacyjnej, to to, że "nagrodą za głośny płacz będzie jeszcze głośniejszy", czyli jeśli dziecię drze się w niebo-głosy, a ja chcąc je uspokoić noszę je bez przerwy na rękach aż do zaśnięcia lub cokolwiek innego wyczyniam, to następnym razem będzie drzeć się jeszcze głośniej, żeby tylko wziąć je na ręce lub dać to cokolwiek.

A co tak naprawdę wg mnie jest ważne?
Ha, i tu jest "pies pogrzebany", ale nie tak głęboko, gdyż to nic innego jak zwykła, bądź w zasadzie, jak w moim przypadku, heroiczna, CIERPLIWOŚĆ:) i matczyny INSTYNKT.
Z urodzenia nie jestem cierpliwa lecz raczej kąpana w gorącej wodzie, co przy dziecku nie zdaje kompletnie egzaminu i na przekór uczy mnie pokory, zagryzania zębów (najchętniej na czymś pół-twardym) i powściągliwości w wyrażaniu skłębionych nerwów, których upust zapewne odczuwają drzwi zamykane - och, chciałoby się powiedzieć z wielkim, ale cóż, tym razem tylko - z hukiem. Nie sposób jednak ukołysać dziecię do snu trzaskając drzwiami z braku cierpliwości, więc co? Kółko się zamyka. Nie ma rady, muszę wówczas robić to, co instynkt macierzyński nakazuje z - po prostu - anielską cierpliwością, co za pewne nie byłoby trudne, gdybym była Aniołem, no ale że daleko mi do niego, więc imam się domowych sposobów na uspokojenie, a najbardziej polecam "podwójny" rumianek:).

Ileż jeszcze tych momentów waśni Pani Cierpliwości z Panem Nerwem? .... a przecież i tak Pani Cierpliwość górą:) ... choć od czasu do czasu miło byłoby z Jej strony ustąpić miejsca zniecierpliwionym Nerwom:)

A instynkt macierzyński? cóż, nabyłam z czasem i z nim akurat żyję w przyjaźni, co Panią Cierpliwość o zazdrość przyprawia, gdyż najczęściej wiem co tej mojej małej Mani potrzeba, żeby się uspokoiła i grzecznie zasnęła, ale ... hm.... brak mi właśnie jej - cierpliwości ...., bo na dole czeka pranie, prasowanie, czasami mili goście, ale przede wszystkim jakaś ogólnie zwana robota, pilnie domagająca się wykonania.

Ech, Dominiko, kiedy w końcu pojmiesz macierzyństwo i wszystkie jego małe miłości? Kiedy oderwiesz się od wciąż brzmiącego: "mam jeszcze tyle roboty"? Czyż właśnie okazanie dziecięciu prawdziwej odrobiny cierpliwości w chwili absolutnego poczucia jej braku i skrajnego wyczerpania przytłaczającymi bez końca obowiązkami, nie jest stawaniem się prawdziwą mamą?
Odpowiadam sobie: tak, rzeczywiście tak jest.
Nie jest jednak łatwo pokonać siebie, przeskoczyć własne słabości, osiągnąć ideał, bądź zbliżyć się do niego, ale to co wiem, to to, że się da.

- Domino


ps. czy istnieje Klub Zniecierpliwionych Mam? Chętnie dołączę i przyjdę po radę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz