wtorek, 24 sierpnia 2010

wychowywać znaczy pracować nad sobą (część 1/2)

Mówiąc o początku macierzyństwa mam na myśli życie płodowe Marianki. Czas ów wspominam przepogodnie, radośnie, nadzwyczajnie, niespotykanie ujmująco, po prostu cudownie. Już wtedy zdawałam sobie sprawę, że wychowywanie człowieka zaczyna się od momentu poczęcia. Okres ciąży nie był jeszcze jednak czasem tak pełnego oddawania się wychowywaniu nowego życia jak czekało mnie to po porodzie. Owszem, należało zrezygnować:
  • z wykonywania pewnych czynności fizycznych i psychicznych (stres na margines), 
  • z jedzenia "śmieciowego", 
  • ze zbytniego "zmęczania" się,
  • z przepysznej kawy (zamiennik = INKA:))
  • z okazjonalnego, nadającego humor, trunku procentowego,
  • z długich wannowych kąpieli,
  • oraz wielu innych, dobrze znanych wszystkim mamom, rzeczy, 
ale rezygnację tą widziałam raczej jako tymczasowe podjęcie nowego stylu życia.  Było to tak interesujące i wciągające, że z niecierpliwością pochłaniałam tekst stron internetowych, książek i czasopism dowiadując się co tóż to mnie czeka. Ach, był to czas słodkiego upojenia.

Z natury jestem osobą, która lubi, spędzając czas na danej czynności, uczyć się nowych rzeczy. Można by to nazwać ambicją. I tak na przykład podczas bez zarzutów przebiegającej ciąży byłam rada, że mogę prowadzić samochód, posprzątać, wejść na drabinę i pomalować sobie szlaczki podsufitowe, poplewić ogródek, poczytać, pouczyć się, poodpoczywać w prawie każdej chwili, generalnie działać wg wcześniej przygotowane planu lub być spontaniczną. W zasadzie mąż był jedyną osobą, z którą wypadało :) coś uzgadniać. Poza nim byłam niezależna:)
Nagle trzask, prask, jejku rety, świat obrócił się w nieznanym mi kierunku i kroczenie po nowym gruncie stało się trudne, niezbadane, doświadczalnie nieznane. Za nic w świecie nie mogłam sobie wydarować, że przyjście dziecka na świat tak odmieni moje dotychczasowe życie. Nie mając czasu, jak to się mówi, na nic, byłam przerażona czekającą mnie przyszłością. Mówiłam sobie: "... kurcze, jak chcę żyć normalnie, chcę mieć czas dla siebie, chcę wyjść na zakupy, zadbać właściwie o dom, spotkać się z ludźmi, a nie siedzieć całymi szaro-burymi dniami w domu z tą małą istotą, która wciąż czegoś potrzebuje, ale kompletnie nie możemy się dogadać i żaden posiadany przeze mnie słownik nic nie miał na temat tego języka do powiedzenia." I jak tu było wychować to niewinne stworzenie. Oh, myśli moje bliskie były załamania. Myślałam: "... co za koszmar, gdzie te piękne chwile, o których mówili znajomi?".
No jak już pisałam w innym poście, przyczyną tego stanu była między innymi moja, szczęsna lub nie, depresja poporodowa. Sądzę jednak, że i bez niej przeżywałabym to samo. Tak czy owak, musiałam jakoś temu zaradzić.
Na ratunek przyszedł mi, tak długo oczekiwany, wyglądany, wytęskniony, dotyczas najpiękniejszy, wiosenny przypływ bryzy dobrego humoru, świeżości umysłu, porannego słońca życia i radosnych kiełków macierzyństwa, które obudziły we mnie drzemiącą motywację do uczenia się:
  •  wychowywania dziecka, a przez to
  • jak być prawdziwą mamą.
I tak, moje drogie mamy, kobiety, dziewczęta i przyjaciółki, tą, bądź co bądź, chorą ambicję potrzeby nieustannego uczenia się czegoś skupiłam na nowych studiach, studiach wychowywania życia, które w zasadzie okazały się - i wciąż okazują - być jednoczesnym egzaminem bez przegotowania:)

.... tymczasem do jutra i do następnej części:)

...mamo, co tam trzymasz?

- Dominika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz