wtorek, 22 czerwca 2010

karmić naturalnie, karmić butelką (część 1/2)

O mój cycu! kto by pomyślał, że taki ból możesz sprawiać!

Wydawało mi się, że do naturalnego karmienia nie trzeba się zbytnio przygotowywać, gdyż natura sama mnie do tego stworzyła, teorii jednak nie mogła sobie odpuścić:) W czasie ciąży zgłębiłam więc kilka pozycji książkowych, a moją ulubioną była książka pt. "Piersią spoko", którą zabrałam też do szpitala.
Przekonana byłam, że karmienie piersią jest najlepszą formą odżywiania noworodka i za wszelką cenę i ja muszę karmić. Nie obyło się rzecz jasna bez wstępnego scenariusza, który zakładał:
- naturalny poród,
- 3-dniowa rekonwalescencja,
- powrót do domu z maluszkiem,
- no i codzienna wesoła rutyna: karmienie cycem, zabawa, spanie, przewijanie, i tak w kółko.
Pomiędzy tymi czynnościami gotowanie, zakupy, pranie itp:). A wszystko to w atmosferze nieokiełznanej euforii i radosnego poznawania się z maluszkiem.
Ha, scenariusze mają to do siebie, że zakładają tylko jedną wersję nie licząc się z alternatywnym scenariuszem pisanym przez teraźniejszość, który w tym przypadku wybrała rzeczywistość. Ach, cóż to był za scenopis! Absolutnie nie mogłam się odnaleźć na planie. To tak jakbym grała a vista nie umiejąc czytać nut ( o zrozumieniu już nie wspomnę). Moje wspaniałe, optymistyczne i pełne nadziei na przyszłość marzenia senne postanowiły przybrać szaro-brunatno aż do odcienia czerni potwornościowe barwy. Mówiąc językiem prostym było to tak:
poród przez nieoczekiwane cięcie cesarskie wywołał w mojej głowie szok i zaprosił do 6-ciotygodniowej współpracy głęboką depresję. Ona to przyczyniła się do boleśniejszego odczuwania i tak bolącego mnie z całych sił brzucha, dłuższego powrotu do formy (pełna forma po trzech miesiącach), no i złego przystawienia Marianny do piersi, co skończyło się fiaskiem naturalnego karmienia.
Już w szpitalu karmienie piersią sprawiało mi niewyobrażalny ból, który okazał się małym w porównaniu do tego, który miał nadejść za kilka dni. Miałam pogryzione brodawki, następnie popękane, no i w rezultacie krwawiące. Cieszyłam się, gdy Marianka nie jadła i wcale nie byłam skora, żeby często udostępniać jej moje zbolałe cyce. Do tego stresowałam się okrutnie tym, że moja córcia nie budzi się w nocy na jedzenie co 3, 4 godziny, tylko co 6, 7, a nawet czasami 8 godzin. Nie mogłam zrozumieć czemu jest inaczej niż w moich kochanych książkach.
W trzecim tygodniu życia Marianki podałam jej pierwszy raz butelkę z moim, w wielkim pocie ściągniętym, pokarmem. Nie mogłam znieść jej głodowego płaczu i braku chęci ssania piersi. Czułam, że nie sprawdzam się nijak w roli matki, gdyż nie potrafię wykarmić swojego malucha własnym mlekiem i cycami, a bycie mamą okazało się chyba pomyłką. To była destrukcja nr 1.
Po czterech tygodniach poradziłam się w końcu położnej z poradni laktacyjnej. No cóż, pani położna była przemiła i przefantastycznie obchodziła się z malutką Marianką. Byłam zdumiona, że tak pewnie można brać na ręce takie wiotkie stworzenie i do tego mówić i myśleć pewnie o przyszłości i o czasie macierzyństwa. Podniosła mnie na duchu i zrozumiała sytuację jak nikt inny dotąd. Dała mi też zalecenia co robić, żeby wrócić do karmienia tylko piersią, ale z zastrzeżeniem, że jeśli ów przepis nie da skutku w ciągu najwyżej dwóch tygodniu to nie ma co się męczyć, gdyż macierzyństo ma być czasem radości, a nie bolesnej zgrozy, jak było dotychczas ze mną:).
Czteromiesięczna Marianna była już "starym" noworodkiem do nauki karmienia i niestety recepta pani położnej na naturalne kamienie nie powiodła się. Ja jednak postanowiłam ściągać pokarm i podawać butelką, co udało mi się przez pół roku.
Mimo upierdliwości związanej z siedmio lub sześciokrotnym ściąganiem mleka na dobę, sytuacja życiowa uległa cudownemu polepszeniu. Nareszcie dzień stał się zorganizowany (można było coś zaplanować), Marianna w końcu zaczęła się najadać, a przez to być spokojną anielską dziewczynką, a ja poczułam budzące się we mnie endorfiny - moje ulubione hormony szczęcia i radości.Czułam nadchodzący wschód macierzyństa - cudu natury.
Pokochałam być mamą. W progi zawitał też przemiły gość - instynkt macierzyński. Z nim mamowanie rzeczywiście stało się radosne, promienne, uśmiechnięte, entuzjastyczne, spontaniczne, po prostu naturalne.
Na te chwile warto było czekać:)

- Dominika


p.s. w drugiej części tego posta o: sposobach dokarmiania, laktatorach, butelkach, ściąganiu mleka w podróży i codziennej organizacji życia:):

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz