niedziela, 20 czerwca 2010

dzień narodzin

Nasza droga osóbko, dzień twoich narodzin zbliżał się nieuchronnie i z ciekawością go oczekiwałam. Osobowość twa (płeć) była mi wówczas jeszcze nieznana, co tym bardziej potęgowało zainteresowanie tym nadchodzącym dniem. Z uwagi na konieczność przebywania twojego taty w delegacji zmuszeni byliśmy "przenieść" narodziny do Kędzierzyna-Koźle. Spakowałam więc nas należycie, z czego 7/8 samochodu zajmowały twoje - moja mała fasolko albo mój maleńki groszku - rzeczy:). Dnia 12 października,  w poniedziałek, wczesnym ponurym jesiennym rankiem, wyruszyliśmy w podróż ... po nowe życie.
W między czasie umówiłam się na kontrolną wizytę u lekarza w dn. 14.X, w Kędzierzynie rzecz jasna. Przez cały czas twojego polegiwania w brzuchu czułam się świetnie, zatem i ta daleka podróż nie sprawiłam mi żadnych trosk i dolegliwości.

Zakwaterowanie znaleźliśmy już na miejscu w małej wsi nieopodal Kędzierzyna w przydrożnym motelu, z którego całkiem blisko było do miejscowego szpitala, sklepu i kościoła. Czegóż więcej było potrzeba...?:)

Mazur - tak nazywał się doktor, który przejął opiekę nade mną i nad tobą, o droga moja istotko, w dniu 14 października. Z uśmiechem stwierdził wówczas, że u ciebie wszystko w porządku i na razie nie ma żadnych znaków Twojego przybywania na ten świat. Polecił natomiast mieć Cię na celowniku KTG w trzydniowych odstępach, co byś nas, kochana dziecino, zbytnio nie zaskoczyła:)
Książkowy dzień porodu wyznaczono na 20 paździrnika 2009 roku. Dlatego też następną wizytę dr Mazur przewidział na 22.X w przypadku, gdybyś, nieznany co do płci ok. półmetrowy organiźmie, nie przyszedł do tego czasu na świat. No to cóż, ..., czekamy:)

Czas pobytu w Kędzierzynie upływał pod znakiem dni wyjątkowo pochmurnych i deszczowych, co nie sprzyjało mojemu dobremu nastrojowi i planowanym pieszym wycieczkom. Na poprawę humoru okazały się świetne małe zabiegi pielęgnacyjne, np. maseczka na twarz:), makijaż, czy kolorowa nowa biżuteria:), do tego jakiś śmieszny film i, och przelubiana Aniu, cała seria "Ani z Zielonego Wzgórza".

Wraz ze zbliżającym się 20 październikiem rodzinka i znajomi dawali znać o sobie częstymi telefonami z pytaniami o ciebie, mały mieszkańcu brzucha. A tymczasem tu cisza, jak makiem zasiał:)
... w kędzierzyńskiej naleśnikarni
 O 21-szy październiku 2009 roku, dniu radości mojej, dniu pierwszego słońca nie wychodzącego zza chmur od dwóch tygodni, czuj się uściskany i ucałowany! Tak, to był dzień, w którym wreszcie zawitało życiodajne słońce. Nie muszę chyba dodawać, że spacer w ów dzień na starówkę do Kędzierzyna był moim murowanym i przeuroczym obowiązkiem. Ależ było miło, choć trochę daleko, gdyż z motelu do centrum szacuję jakieś 3,4 km. Przyznam się, że po powrocie (w drodze powrotnej mąż mój kochany podwiózł mnie samochodem) czuć było te wszystkie dodatkowe kilogramy.Satysfakcja z udanego wypadu do miasta:) i fantastycznej pogody była dla mnie nagrodą.
nad Odrą w Kędzierzynie
Nadszedł dzień poterminowej ponownej wizyty u dra Mazura. I tym też razem doktor z uśmiechem stwierdził, że u ciebie - mały berbeciu - wszystko w porządku, z małym wyjątkiem, właśnie zacząłeś przychodzić na świat. Jak to? pytam pana doktora, czuję się zupełnie jak tydzień temu. Doktor zapytał czy nie mam skurczy, gdyż z badania wynika, że mam 3,5 palca (co stanowi ok. 5 cm) rozwarcia szyjki macicy. A ja rzeczywiście nie odczuwałam żadnych skurczy. Skierował mnie do szpitala informując z uśmiechem, że mam połowę porodu za sobą.

Byłam trochę zdezorientowana i troszeczkę przestraszona. Mimo posiadanej szerokiej wiedzy teoretycznej przyznam się, że spanikowałam i nie umiałam ogarnąć myślami nadchodzącego doświadczenia.
Po wizycie udałam się z mężem do motelu, gdzie się spakowałam, wykąpałam i udaliśmy się do szpitala.
Po dopełnieniu wszystkich formalności zaprowadzono nas do jednoosobowej różowej sali porodowej (ów kolor różu był dla mnie wątpliwy, no ale tak tę salę nazwano). Ponownie mnie przebadano i powoli przygotowywano do porodu, na który wskazywało tylko duże rozwarcie, żadnych skurczy natomiast.

Bardzo chciałam doświadczyć bólu porodowego, przeżyć tą część natury, która tylko kobietom jest znana. Czekałam aż mnie złapie "to coś" i weźmie i będę czuć jak moje małe maleństwo pcha się na świat. Może to dziwne, ale byłam z niecierpliwością ciekawa tego cierpienia dającego nowe życie.
;
na sali porodowej:)...ale brzuchol:)

I tak po trzech godzinach spacerowania po sali porodowej, kołysania się na piłce, rozwiązywania krzyżówek z mężem:), z uwagi na brak postępu w rozwarciu postanowiono podłączyć mi dobrze wszystkim znaną kroplówkę - oxytocynę. Od początku pobytu w szpitalu całkowicie zdałam się na wiedzę i doświadczenie położnej, która miała prowadzić mój poród. Razem z kroplówką podłączono mi KTG, gdyż przy podaniu oxytocyny należy uważnie badać tętno dziecka. Po kilkunastu minutach maleństwo zaczęło szybciej niż zwykle kopać i poruszać się, a jego tętno spadać aż do całkowitej ciszy w aparacie KTG. Cisza ta wywołała poruszenie położnych, pielęgniarek i lekarza. Odłączono mi kroplówkę, lekarz zmienił ułożenie słuchawek KTG, dalej jednak była ..... cisza. Zadecydowano: na stół. Oznaczało to cięcie cesarskie, którego absolutnie się nie spodziewałam i nie byłam do niego przygotowana.
Od tej chwili do momentu narodzin dziecka minęło kilka minut. Dosłownie w mgnieniu oka zostałam zacewnikowna, uśpiona i zaintubowana. Nie myślałam wówczas chyba o niczym, nie bałam się, nie cieszyłam, po prostu poddałam się prowadzeniu lekarza. Z relacji męża tylko wiem, że po kilku chwilach przedstawiono mu naszą córeczkę Mariannę.

Dnia 22.X.2009 roku o godz. 16:45 przyszłaś na świat - nasza córeczko Marianno.
Marianna
22.X.2009
53cm, 3.09kg
Ja tymczasem spałam i śniłam (nie pamiętam o czym:). Obudziły mnie: przeogromny ból brzucha i słowa położnej: "Dominika! oddychaj, oddychaj!" Nie mogłam złapać oddechu z uwagi buzię pełną jakiś płynów. Po kilku chwilach udało się, a położna oznajmiła: "ma pani śliczną córeczkę" ... poczułam iskierkę szczęścia pośród ponarkozowego omamienia. Następnie kazano mi podnieść głowę, co uznałam za niemożliwe, gdyż ból brzucha był tak ogromny. Niemożliwe musiało stać się jednak możliwe, bo inaczej nie zdjęli by mnie z tego operacyjnego stołu. O rany!! co to był za ból.Generalnie czułam się oszołomiona, widziałam potrójnie, było mi źle.
Po przewiezieniu na salę pooperacyjną położna uraczyła mój obolały brzuch workiem z lodem i zaaplikowała serię kroplówek. Mąż mój zaś przyprowadził Cię - nasze cudo, a ja nawet nie mogłam się podnieść i wziąć cię na ręce, więc sobie zapłakałam.
...o Marianno :)
 Nadchodzącą noc spędziłaś Marianno w pokoju noworodków, niestety nie przy mnie:( Ja natomiast dostałam wieczorem  zastrzyk, po którym jeszcze nigdy w życiu nie czułam takiego ogromnego przypływu szczęśliwości i wzruszenia. Płakałam, śmiałam się i spałam na przemian. Leżąc nieruchomo czułam się jakbym opuściła swoje ciało - nie ukrywam przemiłe to doświadczenie:).
Rano nakazano mi wstanie i poruszanie się. Nie było to łatwe z tym przerażającym bólem brzucha i o pustym żołądku, ale chęć wzięcia cię na ręce kochana Marianko była silniejsza:). Wstałam zatem i staro-żółwim tempem przywiozłam cię do siebie, moja córeczko. Od tej chwili nie rozstawałyśmy się:).

- twoja mama Dominika

1 komentarz:

  1. Przewzruszający tekst:)Sama sobie przypominam moment narodzin mojego łobuziala:)Pomysł tego bloga to bomba, jak dla mnie:)Pozdrawiam-Marta Młodawska(Krawczyk)

    OdpowiedzUsuń