poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Nazywam się "Palec Grzebalec" - część 2/3

Witam Was Drogie Paluszki Marianki ponownie!!!

Tak, mam nieprzyzwoitą przyjemność być Palcem Grzebalcem. Uwielbiam poznawać, drapać, dotykać, szarpać, być zadziornym, wścibskim, natrętnym, upierdliwym, nieznośnym, permanentnie chyba dokuczającym. Cóż, taka moja rola. Marianka musi poznać świat i mam w tym przewodnie zadanie. Nie omieszkam się sprawdzić w pełni, więc staram się jak najlepiej.

Otóż razem poprzednim opisałem moje doznania z wizyty w jamie ustnej mamy Marianki, przyznajcie, niesamowite refleksje. Tym razem przedstawiam wspomnienia z odwiedzin mechatego nosa i wrażliwych oczu.

Nos intryguje mnie od początku. Swą wystającą posturą i dość twardo elastyczną strukturą nie może obejść się bez dotknięcia podczas każdego podnoszenia ręki Maniuśki lub przy pochylaniu mamy nad twarzyczką Marianki. Po prostu prowokuje do zaczepienia, do "pacnięcia", złapania, ściśnięcia. Tak naprawdę sam jest sobie winien tych wszytkich zadrapań, uszczypnięć i uszczerbków na zdrowiu i wyglądzie. Skoro tak lubi zadzierać to niech ma. Fantastycznie jest w nim pogrzebać (ma aż dwie dziury) i poszperać.
W zasadzie niczym od przyjemności spędziania czasu na lub w nosie nie odbiegają oczy. Być może nie tak wyeksponowane jak nieszczęsny nos, ale równie zabawne i arcyciekawe. Wciąż się przewracają, to w prawo to w lewo przesuwają, błyszczą, rzeczywiście intrygują. No a te powieki z rzęsami - są powalające. Uwielbiam grzebać w rzęsach, to niczym nadprzyjemne uczucie, oh, aż mnie skręca gdy mam czekać do jutra:). Niestety nie udało mi się zbadać samej natury gałki ocznej, wciąż gdy mam taki zamiar powieki mówią nie i zamykają mi dalszy dostęp. Jak tu przez to przebrnąć? Być może jestem jeszcze za krótki, chudy lub tłusty, albo po prostu zbyt mało bystry. Nic to, uzbroję się w cierpliwość i przeczekam moją niedyspozycję.

Tymczasem pozdrawiam Was serdecznie,
  • Palcu Kciuku - w sumie często ze sobą współpracujemy, zwłaszcza przy czynności szczypania, aleś biedak, służysz w zasadzie tylko do chwytania czegoś, ale nigdzie i nic nie penetrujesz, a ja owszem:)
  • Palcu Środkowy - no tak, jesteś najdłuższy, ale cóż ci z tego, póki co Marianka jeszcze nie wie do czego służysz:),
  • o...Paluszku Serdeczny - pięknyś i powabyś w nazwie, ale użyć to ty sobie nie użyjesz. W zasadzie jaką rolę pełnisz wśród wszystkich nas pozostałych? - Nie wiem. Ale pozostań na swoim miejscu, być może przyjdzie na Ciebie stosowny czas,
  • no i ty malutki Mały Paluszku - chybaś po prostu nie wyrósł, ale świetnie sprawdzasz się jako miły dodatek przy zabawie w paluszkowy teatrzyk, czy też jako rozmieszacz Marianki:). "Cicha woda rzeki rwie" - jeszcze pokażesz co potrafisz.
Życząc dobrej nocy mówię do jutra i zapraszam do wspólnej lektury.
Czołem Chłopaki,
aaaa!!!!! uszczypnąć mamę - to takie miłe miękko-plastyczne uczucie. UWIELBIAM szczypać:)

- Palec Grzebalec

niedziela, 29 sierpnia 2010

Nazywam się "Palec Grzebalec" - część 1/3

Drogie Paluszki!

Niniejszym, pragnąc się przedstawić jako Palec Grzebalec, pozdrawiam Was wszystkie bardzo serdecznie.Piszę do Was po raz pierwszy, więc może na początek kilka słów o sobie.
Należę do lewej lub prawej dłoni Marianny, a to w zależności od potrzeby i możliwości ruchu ręki. Potocznie i powszechnie nazwyją mnie palcem wskazującym. Czy jako lewy, czy też jako prawy spełniam tą samą rolę: rolę poznawczą, a nie jak mogłaby sugerować wszystkim znana nazwa: rolę wskazywacza.
Mam nadzieję, że u Was - cała reszto Paluszków - wszystko w porządku, jesteście zdrowie i pełnosprawne.

A co u mnie słychać? No nie powiem, że po staremu, bo co dzień poznaję coś nowego, a to co do tej pory widziałem i dotykałem za każdym kolejnym razem wydaje się być inne i nie do końca poznane. I tak na przykład jama ustna mamy Marianny - no mówię Wam - istna studnia skarbów, głębia chyba nie do poznania w całości. Wejście do niej stanowią dwie, górna i dolna, nieustannie ruszające się miękkie i elastyczne poduszki. Z tego co słyszałem, mówi się o nich: usta. Następnie znajdują się twarde, mocno i nieruchomo osadzone białe, a raczej kremowe, trochę krzywe i nierówne, ale śliskie i ciekawe spore, hmmmm...., jakby kamienie. Marianna ma już trzy sztuki takich kamyków, ale obserwuję, że wyłażą następne. Zdaję się, że w nomenklaturze anatomicznej są to zęby. Za zębami kryje się moja ulubiona zabawka, sprężysta niczym łóżko wodne, wygodna, falująca, po prostu fantastyczna. Uwielbiam ją drapać, włazić pod nią, łapać i szczypać (oj, trudna to czynność), dotykać i obserwować. Nie wiem dlaczego, ale mama Marianny nie lubi, gdy pragnę zgłębić dalsze partie jamy ustnej, za każdym razem kończy zabawę. Ale nie tracę nadziei na głębszą penetrację tego interesującego miejsca, wraz z upływem czasu jestem co raz dłuższy, a dzieje się to bardzo szybko, gdyż Marianka ma apetyt niczym słoń. Liczę zatem, że w niedalekiej przyszłości osiągnę cel.

Tymczasem bywajcie zdrowe, wesołe i chętne poznania wszystkiego dookoła - moje Drogie Paluszki.
Jutro opowiem Wam o fenomenie oka i nosa, które niedawno odkryłem - są oszałamiające.
ten w buzio-dziobie - to ja - Palec Grzebalec:)

Czołem,
- Palec Grzebalec

czwartek, 26 sierpnia 2010

wychowywać znaczy pracować nad sobą (część 2/2)

Wybaczcie moi drodzy jednodniowe opóźnienie, ale nawał obowiązków i różnych radości wakacyjnych uniemożliwił mi wczorajsze pisanie.
Kontynuując część pierwszą tego posta zabieram się zatem do pracy.
Otóż, co mam jeszcze na temat wychowywania = pracowania nad sobą do powiedzenia, to następuje.
Przede wszystkim, przy wychowywaniu dziecka zostałam poddana (wciąż jestem poddawana), najwyraźniej przez życie, następującym próbom:
  1. dzielności w stawianiu czoła atakującym zewsząd hormonom,
  2. wytrzymałości na niedospanie, nocne przerywniki i bezsenność,
  3. nieustraszoności w znoszeniu bólu fizycznego,
  4. zdolności do cierpliwości,
  5. reakcji na pogodowe bodźce atmosferyczne typu: permanentna szarość, deszcze, plucha i ciapa,
  6. niedoboru światła dziennego (czyt. słonecznego),
  7. rutynowości codzienności,
  8. dawania siebie innym,
  9. heroiczności przetrwania zmęczenia z uśmiechem na ustach i nerwach zamkniętych na klucz.
Oj, nie łatwe to dla mnie próby, ale to jest właśnie to, wg mnie najważniejsze, co zauważyłam podczas macierzyństwa: muszę po stokroć przed wszystkim innym pracować nad sobą. Dobrze zajmę się dzieckiem i wychowam szkraba jeśli będę cierpliwa, spokojna i uśmiechnięta. Oto kilka wspomnień z mniejszej lub większej zaradności podczas czasu próby-pracy nad sobą, który nadal trwa:):
  • sprostać szwadronowi dzikich hormonów nie było łatwo, najlepszym ich poskromicielem okazała się rozmowa z kimś bliskim i po prostu czas,
  • Dominika niewyspana = nieokiełznane nerwy, złość, nietęga mina, szorstkość, opryskliwość, nieczułość i wiele wiele innych niepozytywnych cech. To co przez pierwsze pół roku po porodzie mogło mi pomóc to krótkie drzemki w ciągu dnia, no a potem ...... hm.... pachnąca i przepyszna kawka:)
  • znoszenie bólu związanego z karmieniem piersią - wolę borowanie zębów, ... , nie mogłam go znieść,
  • O, cierpliwości! zostańmy w końcu przyjaciółkami od serca. Cóż, nie było i nie jest mi łatwo być cierpliwą i trzymać nerwy na wodze w chwilach przemęczenia przy jednoczesnym marudzeniu i płaczu Marianki związanym np. z ząbkowaniem (mam tu na myśli dzienne hece, ... o nocnych nie wspominam, jest mi wówczas dużo ciężej). Najlepszym sposobem jest powiedzeniowe: "zagryźć zęby", ... ale na czymś, najskuteczniej czymś twardym i ciężkim do zgryzienia:). Naprawdę pomaga odreagować.
  • siwowłosą Panią Jesień i jej klimatyczne grymasy stawiałam kontra wesołej, ale uspokajającej muzyczce, gęstemu i jasnemu oświetleniu domu, noszeniu kolorowej biżuterii i częstemu wzdychaniu do Pani Wiosny:)
  • brak życiodajnych promieni słońca nie dało się niczym zastąpić. Każdy jednak promyk wpuszczałam do domu przez odsłonięte firanki i czasami otwarte do wietrzenia okno.
  • z rutyną zaś doszłam do porozumienia, dobrze zorganizowany dzień nawet co dzień nie był monotonny. Starałam cieszyć się wydarzeniami, które mają nastąpić (np. wyjazd weekendowy, odwiedziny sąsiadki, czy nawet popołudniowe zakupy w przydrożnym sklepie). Dodatkowo dzień urozmaicałam kilkuminutową lekturą lubianej książki, jakimś planowaniem przemeblowania pokoju, no i nadzieją idącą wraz z mającą nadejść kochaną wiosenką,
  • tak, bez wątpienia, aby wychować dziecko trzeba się poświęcić, a przede wszystkim poświęcić swój czas. Na dzień dzisiejszy trzymam się teorii, że poświęcenie znaczy inwestycja w spokój na resztę życia:)
  • w przetrwaniu zmęczenia pomaga mi zawsze PERSPEKTYWA - tak moje Drogie Mamy, przecież najgorsze płacze i zawodzenia nie będą trwały wiecznie, kiedyś to macierzyństwo w wersji zgrozy po prostu się skończy. Nie ma siły, czas płynie, a wraz z nim przeminą bóle brzucha, dziąseł, kolki, niegrzeczność i całe mnóstwo dziecięcych grymasów. Tarczą obronną jest mi pozytywne myślenie i radosne wspomnienia z minionych już miesięcy.
Chcę pracować na sobą, a przez to uczyć się wychowywania Marianki i stawać się lepszą mamą.
Tak jest, masz rację Droga Mamo, trzeba się zawziąć w sobie, zaprzeć, nieustraszenie iść przez macierzyństwo, wyrzucić ze swojego słownika słowa: "nie chce mi się", podjąć ten trud bycia mamą - najcięższego i najpiękniejszego zawodu świata - z uśmiechem na ustach, pokojem ducha i radością serca.
Po prostu powiedzieć sobie: DAM RADĘ!.

...niespodziewany widok z balkonu w poniedziałek o 7 rano.... czy tydzień mógł zacząć się piękniej?:)... czasami wystarczą uśmiechnięte szyszki z podwórka, by stwierdzić: DAM RADĘ!


Bywajcie zdrowe i wypoczęte:)
- Dominika

p.s. Drogie Mamy, jakieś pomysły na przetrwanie niedospania, pokonanie zmęczenia i uśmiech w chwilach beznadziejności? dajcie znać jak coś wiecie:)

wtorek, 24 sierpnia 2010

wychowywać znaczy pracować nad sobą (część 1/2)

Mówiąc o początku macierzyństwa mam na myśli życie płodowe Marianki. Czas ów wspominam przepogodnie, radośnie, nadzwyczajnie, niespotykanie ujmująco, po prostu cudownie. Już wtedy zdawałam sobie sprawę, że wychowywanie człowieka zaczyna się od momentu poczęcia. Okres ciąży nie był jeszcze jednak czasem tak pełnego oddawania się wychowywaniu nowego życia jak czekało mnie to po porodzie. Owszem, należało zrezygnować:
  • z wykonywania pewnych czynności fizycznych i psychicznych (stres na margines), 
  • z jedzenia "śmieciowego", 
  • ze zbytniego "zmęczania" się,
  • z przepysznej kawy (zamiennik = INKA:))
  • z okazjonalnego, nadającego humor, trunku procentowego,
  • z długich wannowych kąpieli,
  • oraz wielu innych, dobrze znanych wszystkim mamom, rzeczy, 
ale rezygnację tą widziałam raczej jako tymczasowe podjęcie nowego stylu życia.  Było to tak interesujące i wciągające, że z niecierpliwością pochłaniałam tekst stron internetowych, książek i czasopism dowiadując się co tóż to mnie czeka. Ach, był to czas słodkiego upojenia.

Z natury jestem osobą, która lubi, spędzając czas na danej czynności, uczyć się nowych rzeczy. Można by to nazwać ambicją. I tak na przykład podczas bez zarzutów przebiegającej ciąży byłam rada, że mogę prowadzić samochód, posprzątać, wejść na drabinę i pomalować sobie szlaczki podsufitowe, poplewić ogródek, poczytać, pouczyć się, poodpoczywać w prawie każdej chwili, generalnie działać wg wcześniej przygotowane planu lub być spontaniczną. W zasadzie mąż był jedyną osobą, z którą wypadało :) coś uzgadniać. Poza nim byłam niezależna:)
Nagle trzask, prask, jejku rety, świat obrócił się w nieznanym mi kierunku i kroczenie po nowym gruncie stało się trudne, niezbadane, doświadczalnie nieznane. Za nic w świecie nie mogłam sobie wydarować, że przyjście dziecka na świat tak odmieni moje dotychczasowe życie. Nie mając czasu, jak to się mówi, na nic, byłam przerażona czekającą mnie przyszłością. Mówiłam sobie: "... kurcze, jak chcę żyć normalnie, chcę mieć czas dla siebie, chcę wyjść na zakupy, zadbać właściwie o dom, spotkać się z ludźmi, a nie siedzieć całymi szaro-burymi dniami w domu z tą małą istotą, która wciąż czegoś potrzebuje, ale kompletnie nie możemy się dogadać i żaden posiadany przeze mnie słownik nic nie miał na temat tego języka do powiedzenia." I jak tu było wychować to niewinne stworzenie. Oh, myśli moje bliskie były załamania. Myślałam: "... co za koszmar, gdzie te piękne chwile, o których mówili znajomi?".
No jak już pisałam w innym poście, przyczyną tego stanu była między innymi moja, szczęsna lub nie, depresja poporodowa. Sądzę jednak, że i bez niej przeżywałabym to samo. Tak czy owak, musiałam jakoś temu zaradzić.
Na ratunek przyszedł mi, tak długo oczekiwany, wyglądany, wytęskniony, dotyczas najpiękniejszy, wiosenny przypływ bryzy dobrego humoru, świeżości umysłu, porannego słońca życia i radosnych kiełków macierzyństwa, które obudziły we mnie drzemiącą motywację do uczenia się:
  •  wychowywania dziecka, a przez to
  • jak być prawdziwą mamą.
I tak, moje drogie mamy, kobiety, dziewczęta i przyjaciółki, tą, bądź co bądź, chorą ambicję potrzeby nieustannego uczenia się czegoś skupiłam na nowych studiach, studiach wychowywania życia, które w zasadzie okazały się - i wciąż okazują - być jednoczesnym egzaminem bez przegotowania:)

.... tymczasem do jutra i do następnej części:)

...mamo, co tam trzymasz?

- Dominika

czwartek, 19 sierpnia 2010

podziękowania

Po opublikowaniu bloga zaprosiłam kilkanaście sympatycznych osóbek do zajrzenia na niego i przesłania swojej opinii. Oto niektóre z otrzymanych odpowiedzi:
  1. "... no gratulacje
    fajnie ze piszesz
    strasznie styl kwiecisty."
  2. "...blog, który właśnie czytam ahh jestem pod wrażeniem :)".
  3.  "Gratuluję blogu, Jestem pełna uznania dla Twoich zdolności literackich i bądź co bądź odwagi"
  4. "DOMINIKA JESTEM POD WRAŻENIEM!!!!!"
  5. "Pomysł tego bloga to bomba, jak dla mnie:) ".
  6. "Dominiko, stworzyłaś niesamowitego bloga. W ciągu kilku chwil czytania zdążyły pojawić się łzy. Nie wiedziałam, że masz tak wielki talent pisarski (...) , naprawdę super Ci to wyszło."
  7. "hej witam i zaraz na początku gratuluję pomysłu pisania o swoich bolączkach i radościach macierzyństwa, poczytałam trochę i jestem pełna podziwu będę śledzić Twoje zapiski."
  8. "Zerknęłam na szybciutko i przyznaję, ze zapowiada się obiecująco :)
    Na pewno wrócę na dłuższe "poczytanie"."
  9. "(...)cieszę się, że chcesz dzielić się z innymi swoją wiedzą i doświadczeniem bo jest to wielkie i nieocenione bogactwo dla młodych mam (również tych prenatalnych)."  
  10. "SUPER!!!! Mówię tu o pomyśle i o sposobie zrobienia/prowadzenia/ bloga. Rewelacyjnie się czyta." 
Naprawdę nie spodziewałam się tak pozytywnego odzewu. Jest mi z tego powodu bardzo miło i motywująco do dalszej pracy. W mieniu swoim i Marianny wszystkim, którzy do tej pory odpowiedzieli na moje zaproszenie serdecznie dziękuję i wszystkich Was bardzo gorąco pozdrawiam.
Jestem początkującą blog-mamą, więc proszę wybaczcie wszelkie niedociągnięcia. Z biegiem czasu będę bloga doszlifowywać i urozmaicać, zwłaszcza w historie z życia wzięte:)
Czekam również na Wasze ewentualne uwagi, sugestie i propozycje tematów.

Jeszcze raz dziękuję, czołem i zobaczenia na "mamichdominotkach".

... ja i moja chabrowa Maniuśka
- Dominika

środa, 18 sierpnia 2010

zestaw ratunkowy - czyli co zrobić, aby podróż samochodem solo z dzieckiem była bezpieczna

Marianna urodziła się w delegacji, zatem od małego była przyzwyczajana do jazdy samochodem. W wieku tygodnia udała się w podróż powrotną do domu z Kędzierzyna-Koźla do Warszawy, przesypiając ją praktycznie w całości:). Wówczas jednak jechaliśmy we trójkę, więc nie było trudno zająć się bobasem. No i takie malutkie dzieci mają to do siebie, że nie za bardzo potrzebują czymś się zajmować, bo w zasadzie wszystko dookoła jest tak ciekawe, że zbędne są dodatkowe akcesoria uprzyjemniające jazdę samochodem.
Rzecz zaczęła mieć się inaczej w nieco starszym wieku, tak od 3 miesięcy. Podróżowałyśmy dużo razem. I choć nie były to być może dalekie wypady - tak ok. 150 km - to zajmowały ok. 3 godzin (w tym przerwa na jedzenie, przebieranie lub zakupy), co niestety nie było czasem ciągłej drzemki:) Zauważyłam wówczas, że moje rozproszenie na drodze jest tak wysokie, że kierowanie wydało mi się jakby czynnością odruchową i bezwarunkową, czym tak na prawdę nie może być:). Postanowiłam zatem skupić się na jeździe na tyle, aby w miarę możliwości nie mieć kontaktu wzrokowego z siedzącą obok Marianką (jeździła i jeździ zawsze z przodu na siedzeniu pasażera), a jedynie dotykowy i słuchowy. Z pomocą przyszły mi tu różnego rodzaju zabawki, produkty spożywcze, napoje, smakołyki niemowlęce i pomysły, którymi pragnę się z Wami - Drogie Mamy - podzielić.

Oto lista 13 rzeczy zwanych "zestawem ratunkowym":
  1. grzechotki (np. misie) wieszane na rączce od nosidełka - to sprawdza się tak do ok. 5 miesięcy,
  2. grzechotki różnego rodzaju do trzymania w ręku,
  3. w starszym wieku zaczęłam dawać Mariannie klucze od domu - no cóż, być może niezdrowe, ale ulubione:),
  4. gryzaczki - w przypadku Marianki nie szczególnie lubiane,
  5. natomiast marchewka - o tak, gdy zaczęły iść zęby wręcz się z nią nie rozstawałyśmy (teraz, gdy już kilka wyszło radzi sobie z nią doskonale mimo, iż dwie jedynki na dole i dwójka na górze nie są w jednej linii:)),
  6. ogryzek od jabłka - tak wiem, brzmi to trochę niesmacznie, ale działa:) - taki grubszy ogryzek z miękkiego jabłka zjedzonego przez mamę i oczyszczonego z ogonka i śmietków to świetny lizak dla dziecka, z którego można co nieco czasami odgryźć:),
  7. soczek w kubku niekapku - miodzio zabawa tak od 5 miesiąca życia,
  8. chrupki kukurydziane - hm.... hm.... pycha,
  9. zabawa z udziałem palców mamy - z powodzeniem samochód można prowadzić jedną ręką - naprawdę,
  10. śpiewanie piosenek - Mania najchętniej słucha, gdy udaję mima, czyli w zasadzie każda piosenka wchodzi w grę, byleby robić minki, gestykulować i ogólnie (w miarę możliwości) się poruszać. Ulubiona to: "Stary niedźwiedź mocno śpi":)
  11. zabawa w teatrzyk z udziałem jakiegokolwiek misia, buta, grzechotki lub rękawiczki - super sprawa, ale w przypadku, gdy Mania siedzi tyłem do jazdy - nieaktualne od jakiegoś miesiąca:), ale jakoś dajemy radę,
  12. jak już to wszystko nie działa, to na pewno zadziała grający telefon komórkowy :)
  13. no a na koniec smoczek, pielucha na okno i dobranoc kochanie, słodkiej i miłej drzemki:)
Mimo tego wszystkiego i tak skupienie uwagi tylko na prowadzeniu samochodu nie jest u mnie możliwe. Zatrudniam więc św. Krzysztofa, co by panował nad tą częścią mojej koncentracji, która jest rozkojarzona, roztrzepana i roztargniona - jak dotychczas działa:)

"... joł man" - majówka 2010 - tym razem miałam kierowcę:)

Drogie Mamy, może macie w zanadrzu jakieś inne pomysły na zabawienie dziecka podczas solowej jazdy z nim? Chętnie się dowiem.

- Dominika

wtorek, 17 sierpnia 2010

instynkt macierzyński - mam czy nie mam?

Chciał nie chciał, w życiu kiedyś zaczęło dręczyć mnie pytanie: instynkcie macierzyński - mam cię, czy cię nie mam? Gdzie jesteś, przybędziesz w ogóle? O tak, podszeptywał, poczekaj jeszcze chwilę. I rzeczywiście, w wieku 21 lat ów bliżej niezdefiniowany instynkt dopadł mnie. Naprawdę chciałam mieć wtedy dziecko. No ale jakby nie było z kim:), choć studiowałam wówczas budownictwo i mieszkając w akademiku płci męskiej było pod dostatkiem. Suma sumarum przelałam moje odczucia macierzyńskie na zgłębianie tajników inżynierii konstrukcyjnej i całe studenckie życie akademickie, uczelniane i pozauczelniane - o ile te dwie sprawy mają coś ze sobą wspólnego:)
Ukończyłam studia, za mąż poszłam, więc, jak ogólne zasady życia w społeczeństwie nakazują, przydało by się dziecko:) No tak, trochę się napracowaliśmy, ale udało się. Moje pojęcie chcenia dziecka było jednak ciut inne niż to w wieku 21 lat (teraz przydało by się, a wtedy był to zew natury).
Być w ciąży nie znaczyło mieć instynkt macierzyński. Takie małe "ciało obce" w brzuchu to niesamowite przeżycie, więc cóż, cieszyłam się, było mi radośnie, endorfiny eksplodowały co dzień - zupełnie jak na rauszu:)
Nie przeżywałam jakiejś zbytniej symbiozy z tym mały "podsercowym" stworzeniem. Wszystko było jak w książkach, więc w porządku. No i wg teorii instynkt macierzyński też krzątał się gdzieś wokół domu, bądź nieopodal, ale za nic w świecie nie mogłam go zobaczyć, policzyć, dotknąć, udowodnić, a to, dla ścisło-matematycznej głowy, ciężkie do zaakceptowania. Żyłam z nim jednak w zgodzie i oczekiwaniu na uroczyste objawienie:)
Wielkie nieba, kto by pomyślał, że po porodzie, ta niecna dyspozycja biopsychiczna pójdzie sobie gdzieś i, mówiąc oględnie, oleje mnie po całości. Odwrócił się ode mnie plecami, zabrał swoje rzeczy i po prostu odjechał w siną dal. Dziś, z perspektywy 10 miesięcy wiem, że wygoniły go i nie dały dojść do głosu takie osobniki jak:
  • depresja poporodowa - koszmarna koleżanka - właściwie jemioła żerująca na zbolałym i wyczerpanym poporodowym organizmie,
  • rozszalałe w rytm słów "hulaj dusza, piekła nie ma" natrętne hormony,
  • Pani Jesień - owego 2009 roku wyjątkowo deszczowa, ponura, szara i uporczywie bezsłoneczna.
Ale on - ów instynkt macierzyńki - to jest gość, po męsku zniósł wygnanie, przeczekał huraganowo-sztormową burzę i powrócił po kilku tygodniach niczym letni wschód słońca, a kolorami tęczy i uśmiechem dziecka rozpiął się nad całym naszym domkiem i mocno zakotwiczył. Rzec by można: zapuścił głębokie korzenie, które z dnia na dzień są co raz dłuższe, głębsze, nie do wyrwania.
Tak, mój oczekiwany i nieudowodniony kochany instynkt macierzyński nie zawiódł mnie - po protu się we mnie obudził, być może dopiero zrodził, na pewno zaś pobudował fundament na skale natury, którego nic nie przemoże.

Drogie Mamy, a przede wszystkim przyszłe mamy, jeśli obawiacie się o swój instynkt macierzyński, to porzućcie te niepotrzebne zmartwienia, mieszka on w każdej z was i gdy tylko przyjdzie czas niewątpliwie zakiełkuje i da wskazówki co robić by macierzyństwo było cudem, a nie zgrozą :)
02 maj 2010 - o Maniu - moje pocieszenie:)

- Dominika


p.s. pozdrowienia dla ciebie - o wspaniały fenomenie natury - instynkcie macierzyński, czuj się jak u siebie w domu:)

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

czas wypłynąć - dzień publikacji mamichdominotek

Dziś, tj. 16 sierpnia 2010 jest dniem debiutu "mamichdominotek" wśród innych blogów.
Zapraszam Cię do niego serdecznie.
Niektóre posty nie są umieszczone chronologicznie z uwagi na szybkość upływu czasu w stosunku do możliwości pisania, ale liczę, że lektura ta na coś się przyda Tobie- Droga Mamo, Kobietko, Dziewczyno, Panienko, Drogi Czytelniku:)
Czekam na Twoje komentarze i sugestie.
Czołem,
- Dominika vel Domino